Do powszechnej świadomości na stałe weszły takie nazwy jak Blackwater czy Grupa Wagnera. Obie „formacje” są to prywatne firmy militarne, za którymi jak cień podążają oskarżenia o popełnianie zbrodni wojennych czy wspieranie dyktatorów. W XXI wieku odnotowuje się coraz więcej konfliktów, w których zaangażowani są najemnicy.
Krótka historia
O wojskach najemniczych wspominają już źródła starożytne. Były one odpowiednim rozwiązaniem militarnym dla tamtych czasów. Najemnicy w dziejach konfliktów są poniekąd tworem bardziej trwałym, a armie to efekt rozwoju biurokracji i aparatów państwowych w XVIII w., które wraz z rozwojem nowoczesnego rozumienia pojęcia narodu ukształtowały się na dobre w wieku XIX. Wtedy to państwa, jako ośrodki organizacyjne, były w stanie wypracować na tyle silne struktury społeczno-ekonomiczne, by utrzymywać pod bronią w garnizonach odpowiednio duże siły. Imperium rzymskie korzystało z takich rozwiązań, ale był to ewenement. Większość ówczesnych armii korzystała z wojsk najemnych.
Armie (upraszczając) przez długo w historii opierały się na „samoutrzymaniu”. Nie istniała rozwinięta logistyka ani aprowizacja. Najemnicy byli formacjami, które odpowiadały na ten problem, gdyż wystarczyło im „tylko” zapłacić. W XV wieku szwajcarska piechota po wielu zwycięstwach w wojnach z Burgundią Karola Zuchwałego stała się na tyle sławna, że zaczęto ich wysoko cenić jako najemników.
Jak już wspominałem, dopiero powszechność armii pozwoliła zarzucić używanie na szeroką skalę wojsk najemnych, gdyż państwa mogły sobie pozwolić na utrzymywanie i werbowanie dużych mas do armii. Najemnicy odchodzili do lamusa.
Dekolonizacja Afryki
Od drugiej połowy XX w. formacje najemnicze wróciły do łask. Jednakże motywacje były już zupełnie inne. Rozwinięta dyplomacja i tzw. podprogowe konflikty nie wymagały używania oficjalnych formacji zbrojnych danego państwa. Często, chcąc wesprzeć daną stronę konfliktu, wysyłano właśnie najemników. Idealnym tego typu przykładem był konflikt w Katandze. Katanga to rejon Demokratycznej Republiki Konga, który jest bardzo bogaty w złoża surowców naturalnych, w tym kobaltu. W czasach, gdy Kongo jako kolonia należało do Belgii, na wydobyciu licznych surowców bardzo wzbogaciła się firma Union Miniere. Gdy w 1960 roku rozpoczęły się procesy dekolonizacyjne, Katanga pod przewodnictwem Moise’a Czombego ogłosiła niepodległość. Tak naprawdę ten twór polityczny był niczym innym jak prywatnym państwem wielkiej korporacji górniczej. Demokratyczna Republika Konga, chcąc zdławić secesjonistów, poprosiła USA o wsparcie, którego jednak odmówiono. Za to ZSRR od razu zaoferowało pomoc nowo powstałemu państwu.
Finalnie doszło do sytuacji dość kuriozalnej. Katanga głosiła, że walczy z „szalejącym komunizmem”, a w opozycji do nich stało… ONZ i władze Demokratycznej Republiki Konga. Do zbuntowanej prowincji zaczęli zjeżdżać najemnicy, którzy byli zatrudniani przez Union Miniere w roli „ochroniarzy”. Swój udział w wojnie w Katandze odnotowali również Polacy, którzy skuszeni „walką z komunizmem” i dobrą płacą, jechali do nowo powstałego państwa. Najsłynniejszym z nich był Jan Zumbach, polski pilot i as myśliwski z czasów II wojny światowej, oraz Rafał Gan-Ganowicz, który po ucieczce z Polski wyemigrował do Francji, gdzie odbył szkolenie wojskowe. Od razu trzeba zaznaczyć, że w gruncie rzeczy stanęli oni po stronie korporacji, która doprowadziła do nielegalnej secesji, i walczyli z siłami ONZ.
Moda na najemników
Procesy dekolonizacyjne, a w związku z tym panujące na terenach wyzwalanych kolonii konflikty, były idealnym poletkiem dla najemników. Niemniej po upadku ZSRR aktywność i zarazem liczba tych formacji spadła – z bardzo prozaicznego powodu, jakim był spadek zapotrzebowania.
W ostatnich latach XXI wieku najemnicy po raz kolejny trafili na afisze. Działali oni w Iraku, Libii, Donbasie, Syrii czy w Górskim Karabachu. Jak zauważył dr Michał Piekarski z Zakładu Studiów nad Bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego, pojawiły się dogodne warunki dla zatrudniania najemników:
Istnieją wyraźnie różnice w stosunku do najemników z czasów procesów dekolonizacyjnych. Najbardziej medialne przypadki, czyli niesławna Blackwater i inne prywatne przedsiębiorstwa, były wynikiem dwóch czynników. Pierwszym było przyjęcie przez administrację USA neoliberalnych założeń ideologicznych dotyczących gospodarki, a więc prymatu prywatnej przedsiębiorczości ponad działaniami państwa i jego administracji. Drugim czynnikiem było to, co jest obserwowane od dawna — nagły wzrost zapotrzebowania na siłę ludzką, wyszkolonych żołnierzy w obliczu deficytu sił regularnych i rezerw. Było to widoczne podczas zakrojonych na szeroką skalę działań w Iraku czy Afganistanie, gdzie prywatne firmy zapewniały szereg usług dla wojska — w krótkiej perspektywie czasowej taniej niż siły państwowe – tłumaczy w rozmowie z Mówiąc Wprost Piekarski.
Często po zakończonych konfliktach zostawały rzesze osób, które się parały rzemiosłem wojennym i potem dla wielu państw ci ludzie stawali się problem. Liczni niemieccy spadochroniarze (Fallschirmjäger), którzy uważani byli za jednostkę elitarną, zaledwie kilka lat po II wojnie światowej ochoczo wstępowali w szeregi Legii Cudzoziemskiej. Szukali oni swojego miejsca w powojennym świecie, gdyż niemiecka armia nie istniała (Bundeswehra została powołana dopiero w 1955 roku). Do tego czasu walczyli oni już w upadającym imperium kolonialnej Francji, gdzie najsłynniejszym starciem było oblężenie Dien Bien Phu.
Podobnych historii „kanalizowania” siły roboczej było kilka, co również przytacza w wywiadzie Michał Piekarski:
– Południowoafrykańska Executive Outcomes powstała, gdy byli żołnierze z RPA poszukiwali zajęcia po zakończeniu wojny w Angoli. Popyt na takie usługi będzie zawsze funkcją charakteru konfliktów zbrojnych. Trzeba przy tym pamiętać, że nie zawsze są to ludzie walczący na pierwszej linii z bronią w ręku, ale np. specjaliści, jak choćby w zakresie rozpoznania, działań w cyberprzestrzeni czy po prostu instruktorzy i doradcy – wskazuje Piekarski.
– Koniec świata jednobiegunowego? – pytam.
– Potrzeby są zawsze pochodną zmian w środowisku bezpieczeństwa. To, co obserwujemy obecnie, to powrót do rywalizacji mocarstw, w tym regionalnych. Lokalne konflikty są konfliktami, gdzie mogą wystąpić warunki niesprzyjające jawnemu wysłaniu kontyngentu wojskowego, ale pracownicy „prywatnej firmy” lub „ochotnicy” już mogą się pojawić – mówi doktor.
– Czyli jakby co, to nie my?
– Dokładnie tak. Zawsze wówczas dane państwo może powiedzieć „nas tam nie ma” – i to jest geneza takich przedsiębiorstw jak rosyjska Grupa Wagnera. Ponadto wysłanie żołnierzy oznacza konsekwencje społeczne, a najemnikami mało kto się przejmuje.
– Jak to wygląda ze strony prawnej?
– Konwencje genewskie (I protokół dodatkowy, art. 47) mówią wyraźnie, że najemnik, a więc osoba specjalnie zwerbowana do udziału w konflikcie zbrojnym, nie jest członkiem sił zbrojnych strony konfliktu, ani obywatelem lub mieszkańcem państwa, na terytorium którego toczy się konflikt, ani nie służy w siłach zbrojnych innego państwa, wykonując oficjalne zadania (np. misji pokojowej) i, co ważne, bierze udział w konflikcie z chęci zarobku – nie ma praw kombatanta, a więc legalnego uczestnika konfliktu zbrojnego. Nie ma więc praw do statusu jeńca wojennego i może być postawiona przed sądem. Oczywiście nie oznacza to, że taka osoba nie ma żadnych praw, ale przysługują jej te same prawa co zwykłym przestępcom. W praktyce oznacza to jednak sporą uznaniowość – mogą być traktowani jak zwykli żołnierze i uznani za jeńców, mogą być np. ścigani za zabójstwo, jeśli brali udział w walce.
– Co z ideologicznymi najemnikami? W Polsce w 2017 roku była dość sławna sprawa niejakiego Archera, który, jak się okazało, raczej w walkach nie brał udziału, a jedynie podążał za linią frontu, tworząc pompatyczne relacje. Niemniej po drugiej stronie barykady wielu było ochotników.
– W historii Polski mieliśmy przypadki zaangażowania się Polaków w roli najemników lub „zagranicznych bojowników” działających z pobudek ideologicznych. Najbardziej medialne były osoby z czasu zimnej wojny, np. Gan Ganowicz, walczący w Kongo i Jemenie, deklarujący się jako skrajny antykomunista. Równie rozpoznawalny stał się – choć po śmierci – Jan Zumbach, latający jako najemnik w Katandze i Biafrze. Natomiast współcześnie – najbardziej medialne osoby to te, co do których wiarygodności są poważne wątpliwości, jak choćby właśnie Archer. W szeregach ISIS było tylko kilka osób, które miały albo polskie obywatelstwo, albo korzenie, podobnie w przypadku innych konfliktów. Działalność polskich „zagranicznych bojowników”, a więc osób działających z pobudek ideologicznych, to obecnie margines marginesu.
„Mięso armatnie”
Turcja zagospodarowała resztki milicji, które stały w opozycji do Baszara al-Assada. Znaleźli się wśród nich bojownicy, reprezentujący różne frakcje, w tym Tahrir al-Sham, frakcje okołodżihadystyczne poróżnione z ISIS i ex al-Kaida. Utworzona została również formacja Wolna Armia Syrii (Free Syrian Army – FSA), która oficjalnie staje naprzeciw Assadowi, a w praktyce są prywatnym zapleczem najemników Turcji. FSA było przedłużeniem ekspansywnej polityki Recepa Tayyipa Erdoğana.
Jednym z warunków porozumienia skonfliktowanych stron w Libii było między innymi odesłanie tureckich najemników, którzy wspierali wojska rządowe przeciwko generałowi Haftarowi. To konflikt w Górskim Karabachu jednak najbardziej zwrócił uwagę najemników utrzymywanych przez Turcję.
We wrześniu 2020 roku ponownie rozgorzał konflikt w Górskim Karabachu – naprzeciwko siebie stanęły Armenia i Azerbejdżan. To drugie państwo, posiadające silne związki polityczne z Turcją, otrzymało wsparcie materialne w postaci sprzętu wojskowego oraz, jak się później okazało, wsparcie zasobami ludzkimi.
Według Syrian Observatory for Human Rights (SOHR) Turcja przetransportowała około trzech tysięcy najemników do Azerbejdżanu. Ponieśli oni bardzo duże straty, gdyż według organizacji miało ich zginąć nawet 541.
– Najemnicy są tani. Można ich rzucić na linię frontu przy niewielkim przygotowaniu, jak to miało miejsce w Azerbejdżanie – w zasadzie ludzie, do których można przypiąć kałasznikowa i powiedzieć: „Idź zdobądź to wzgórze, idź zdobądź ten las” – mówiła dla BBC Elizabeth Tsurkov z Centre for Global Policy (Washington, D.C.). Jak dodała, „użyli ich jako mięsa armatniego”.
Syrian Observatory for Human Rights podaje informacje, że syryjscy najemnicy mieli zarobić nawet 3500 dolarów za udział w walkach. Turcja utrzymuje ich nawet do 10 tys., szacuje SOHR.
Grupa Wagnera
Zdecydowanie największy rozgłos, jak i zasięg działania, osiągnęła tzw. Grupa Wagnera, czyli prywatna firma wojskowa założona przez byłego podpułkownika rosyjskiego wywiadu GRU Dmitrija Utkina o pseudonimie Wagner. Stała się ona zbrojnym ramieniem Rosji i jest wysyłana w miejsca, gdzie oficjalne zaangażowanie Moskwy może być problematyczne.
Najemnicy byli obecni w Syrii oraz widywani na Białorusi czy w Wenezueli, gdzie mieli ochraniać prezydenta Nicolása Maduro podczas masowych protestów w 2019 roku. W ostatnich latach grupa skupia swoje działania na regionie afrykańskim, próbując rozszerzać wpływy Rosji. Najemnicy wspierali rządy Sudanu, Republiki Środkowoafrykańskiej, a ostatnio Mali. Zwłaszcza po działaniach w tym ostatnim kraju grupa znalazła się pod ostrą krytyką Francji. W Mali oraz w całym regionie Sahelu Paryż prowadzi działania antyterrorystyczne przeciwko grupom dżihadystycznym.
W lutym rząd w Mali jednak nakazał, by wojska francuskie wycofały się z kraju. Stosunki te pogarszały się już od maja 2021 roku, kiedy doszło do przejęcia władzy przez armię. Wtedy też zaczęły się pojawiać raporty w tym i ONZ-etu, że juntę wojskową mają wspierać najemnicy. Nieznana jest ich liczba, jednak rząd Mali częściowo przyznał, że w ich kraju przebywają rosyjscy kontraktorzy. Francja próbowała reagować na te działania, m.in. minister spraw zagranicznych Jean-Yves Le Drian oskarżył grupę Wagnera o drenowanie zasobów Mali.
Należy zrozumieć, że Grupa Wagnera to przede wszystkim projekt PR-owy. Jednym z mitów jest to, że są oni rekrutowani wśród emerytowanych byłych specnazowców czy innych przedstawicieli oddziałów specjalnych, czy specsłużb rosyjskich. Wagnerowcy licznie działali w Syrii, wspierając Baszara al-Asada; jednak, gdy doszło do zetknięcia się z poważnym przeciwnikiem, najemnicy zostali zmasakrowani. Około 130 najemników miało zostać bezwzględnie rozgromionych przez Amerykanów niedaleko syryjskiego miasta Dajr az-Zaur. Rosjanie i syryjskie wojska Asada wdały się w potyczkę z odziałem komandosów Delta, którzy wezwali wsparcie powietrzne.
O tym, jak często niewykwalifikowane osoby trafiają do grupy Wagnera, świadczą też zarobki najemników najniższego szczebla, które zaczynają się od 1 tys. dolarów za miesiąc. Wielu byłych rosyjskich policjantów było wypychanych przez swoje rodziny, aby „dorobili”, zatrudniając się w Grupie Wagnera. Wśród najemników powszechnie się też spotyka byłych kryminalistów.
Zbrodnie Wagnerowców
Grupa Wagnera bardzo dba o swoją anonimowość, trzymając się w cieniu. Co ciekawe w Rosji działalność prywatnych firm wojskowych jest zakazana. Mimo to, głównym dostarczycielem sprzętu jest Ministerstwo Obrony Rosji, a sami Wagnerowcy mają własną bazę niedaleko Krasnodaru. Tego typu „firm wojskowych” jest w Rosji kilka i tworzą one swego rodzaju konglomerat.
Grupa Wagnera ma potężne wsparcie finansowe od oligarchy Jewgienija Prigożyna, który swoją karierę finansową zaczął od butki z hot dogami. Jak widać posłuchał się znanego prorosyjskiego polityka Janusza Korwina-Mikke, który często tłumaczył, jak działa wolny rynek na przykładzie parówek. Jewgienij Prigożyn dorobił się przezwiska „kucharza Putina”, gdyż obecnie się zajmuje dostarczaniem cateringu dla całej rosyjskiej armii. Na „barwność” postaci Prigożyna wpływa wiele ciekawych faktów; warto podkreślić, że m.in. jeszcze w czasach ZSRR zajmował się obrabianiem kobiet z biżuterii i torebek, za co został skazany i wysłany do kolonii karnej.
Co jakiś czas wypływają na światło dzienne doniesienia o kolejnych zbrodniach popełnionych przez najemników z Grupy Wagnera. Według śledztwa przeprowadzonego przez BBC Wagnerowcy mieli dopuścić się morderstw cywilów podczas wojny w Libii. Brytyjska stacja przytacza słowa jednego z najemników, który stwierdził, że często zabijano jeńców, gdyż tak było łatwiej i „nie trzeba było” się nimi zajmować. Według szacunków w Libii po stronie wojsk generała Haftara miało służyć nawet 1000 najemników z grupy Wagnera.
W 2019 roku do internetu wyciekło nagranie, na którym najemnik torturuje, a potem zabija młotem syryjskiego więźnia oskarżonego o dezercję. Również miał zostać zabity inny Syryjczyk, który rzekomo współpracował z ISIS, a najprawdopodobniej znalazł się po prostu w złym miejscu i momencie, natrafiając na Grupę Wagnera.
Najemnicy z Grupy Wagnera mieli również dopuścić się zbrodni w Mali w wiosce Moura, gdzie miało zginąć setki cywilów. Jak informuje Human Rights Watch, pod koniec marca 2022 roku rozstrzelano od 200 do 400 osób. Według junty wojskowej byli to dżihadyści, jednak HRW wskazuje, że większość z nich to byli cywile.
W najbliższych latach można spodziewać się, że liczba najemników będzie rosła, a użycie tego typu jednostek zintensyfikuje się. Postępująca katastrofa klimatyczna coraz bardziej wpływa na stabilność państw w Afryce i nie tylko, które są najbardziej narażone na zmiany klimatyczne. Rosnące ceny żywności wody, gwałtowne zjawiska atmosferyczne tylko wzmocnią niepokoje społeczne. Tym samym państwa, które tanim kosztem będą chciały zyskać na tym niepokoju, najprawdopodobniej będą korzystać z formacji najemniczych. Również konflikt w Ukrainie pokazał, że i tu dla najemników znajdzie się miejsce, jednak w ograniczonym zakresie. Walki na pierwszej linii z regularnymi siłami zbrojnymi stawiają najemników na straconej pozycji. Natomiast konfliktów o niskiej intensywności nie brakuje i zdaje się, że będzie ich tylko więcej i tutaj prywatne firmy militarne na pewno będą często obecne.