Niespodziewana dezintegracja Związku Sowieckiego w 1991 r. przyczyniła się do chaotycznego i przyśpieszonego procesu transformacji obszaru postsowieckiego. W wielu przypadkach politycy byłych republik sowieckich, m.in. w Republice Armenii, musieli działać instynktownie, nie wiedząc, jakie będą konsekwencje.
Wojna wymaga od społeczeństwa radykalnych kroków. W takim wojennym klimacie, zaczęła przebiegać legitymizacja władzy, silnie powiązanej z ruchami nacjonalistycznymi. Albo my albo oni – to przyświecało Ormianom w starciu z Azerami. Ormianom potrzebny był stabilny i jednoosobowy urząd głowy państwa, który będzie nie tylko reprezentantem, arbitrem i mediatorem, ale przede wszystkim gwarantem suwerenności oraz bezpieczeństwa nowej Republiki Armenii.
Mowa tu o prezydencie, który do dnia dzisiejszego cieszy się największym uznaniem wśród społeczeństwa Armenii. Nawet po wojnie wszelkie konflikty polityczne koncentrowały i koncentrują się po dzień dzisiejszy na Górskim Karabachu. Spór na tym obszarze stał się głównym źródłem legitymizacji nowych elit, a budowa instytucji państwowych dokonywała się równocześnie z mobilizacją sił zbrojnych do walki z Azerbejdżanem o sporne terytoria. W takich warunkach trudno było stworzyć nowoczesny, demokratyczny kraj.
Na początku września 1991 r., kiedy ogłoszono niepodległość, Armenia zastosowała sporo regulacji prawnych z czasów sowieckich. Role najwyższego organu władzy państwowej miał pełnić 260-osobowy parlament (Rada Najwyższa), wybierany na 5 lat. Funkcję głowy państwa sprawował prezydent wybierany w wyborach powszechnych. Jako pierwszy to stanowisko objął Lewon Ter-Petrosjan. Kluczowe było przygotowanie i uchwalenie konstytucji. Gruntowny proces przemian ustrojowych miał się zacząć w 1995 r., czyli rok po wojnie.
W kwestii przyszłej ustawy zasadniczej, na armeńskiej scenie politycznej pojawiły się dwa konkurujące ze sobą obozy, które prezentowały skrajnie odmienne wizje przyszłego systemu niepodległej Armenii. Pierwsze stronnictwo to zwolennicy systemu parlamentarnego, którzy sprzeciwiali się koncentracji władzy w rękach prezydenta. Druga strona chciała z kolei zachować szerokie prerogatywy prezydenckie. Jak łatwo się domyślić, byli to ludzie związani z Ter-Petrosjanem. Ostatecznie wygrał obóz postulujący ustalenie silnej władzy wykonawczej skupionej w rękach prezydenta, za którym opowiedziano się w referendum w lipcu 1995 r. Usankcjonowała ją także, mimo ustanowienia zasady podziału władzy, przyjęta konstytucja.
Do czasu jej nowelizacji w 2005 r., głowa państwa mogła tworzyć i regulować prawo za pośrednictwem dekretów oraz rozporządzeń z mocą ustawy. Wyodrębniono urząd premiera, którego mianował prezydent. Prezydent miał również wpływ na skład rządu, wybór prokuratora generalnego oraz naczelnego wodza sił zbrojnych. Odpowiadał też za politykę zagraniczną. Dominacja głowy państwa, zarówno formalna jak i nieformalna, stała się znakiem rozpoznawczym systemu politycznego Armenii. W takich warunkach Lew Ter-Petrosjan kontynuował swoje rządy z szerszymi prerogatywami.
Armenia mimo gruntownych przemian politycznych, nie potrafiła ustabilizować się ekonomicznie. Jak wytłumaczyć ludziom, że mimo zakończonej wojny, ich sytuacja materialna nie uległa polepszeniu. Ekspresowe zamknięcie kołchozów i drapieżna prywatyzacja doprowadziły do tego, że niecałe 10% elit klanowych zaczęło kontrolować niemal 90% gospodarki państwa. Na domiar złego wiele zakładów produkcyjnych, szczególnie przemysłowych, zostało zamkniętych. Blokada ekonomiczna wprowadzona przez Azerbejdżan i Turcję tylko pogłębia te problemy. Nowa klasa polityczna, mająca monopol gospodarczy, okazała się stabilnym oparciem władzy prezydenta. Póki nie wtrącał się w jej interesy, oligarchowie nie rzucali mu kłód pod nogi. Wszystko to prowadziło do ukształtowania się silniejszej opozycji, a obywatele byli coraz bardziej rozgoryczeni.
Mimo spadku zaufania społecznego, Lewon Ter-Petrosjan miał zamiar ubiegać się o reelekcję w wyborach prezydenckich 22 września 1996 r. W kampanii skupił się na swoich zasługach, do których zaliczał uzyskanie niepodległości przez Armenię, utrzymanie wewnętrznej stabilności kraju i zagwarantowanie niezależności Górskiego Karabachu. Pierwsze wyniki wskazały na wygraną Ter-Petrosjana. Otrzymał on ostatecznie 51,75% głosów, natomiast jego główny konkurent, Wazgen Manukian, 41,29%. Opozycja jednak nie uznała tych wyników. Doszło do burzliwych protestów, które na kilka dni sparaliżowały Erywań. Pragmatyczny Ter-Petrosjan określił te działania jako pucz i aresztował najbardziej krnąbrnych opozycjonistów. Ostateczny rezultat wyborów utrzymał zwycięstwo ówczesnej głowy państwa.
Pomimo korzystnego wyniku wyborów, postępujący kryzys gospodarczy i niezadowolenie społeczne nadal stanowiły zagrożenie dla Lewona Ter-Petrosjana. Prezydent podjął kroki, zmierzające do odbudowania swojego autorytetu. W marcu 1997 r. powołał na stanowisko premiera Roberta Koczariana, byłego prezydenta Republiki Górskiego Karabachu i bohatera wojny karabaskiej. Obaj panowie bardzo dobrze znali się z czasów wspólnych walk. Prezydent chciał mieć obok siebie weteranów wojennych, co doprowadziło do tego, że kwestia karabaska stała się głównym elementem politycznych zabiegów, zmierzających do utrzymania władzy. Los bywa jednak przewrotny i karta karabaska ostatecznie doprowadziła do upadku prezydenta.
Ter-Petrosjan dążył do dwóch istotnych celów na arenie międzynarodowej – zakończenia blokady ekonomicznej przez Turcję i Azerbejdżan oraz ostatecznego uregulowania sprawy Górskiego Karabachu. W związku z tym zaproponował kompromisowe rozwiązanie sporu, które polegałoby na pozostawieniu Arcachu pod jurysdykcją Azerbejdżanu, z szeroką autonomią za cenę przełamania wspomnianej blokady i przezwyciężenia w związku z tym wewnętrznych problemów gospodarczych. Pogląd ten trafił do opinii publicznej w 26 IX 1996 r., w trakcie konferencji prasowej Ter-Petrosjan. Prezydent stwierdził, że potrzebne jest wypracowanie kompromisu w sprawie Górskiego Karabachu, pod auspicjami Grupy Mińskiej. Czarę goryczy przelał prezydencki artykuł, który ukazał się 1 XI 1996 r. Jego tytuł brzmiał „Wojna albo pokój? Czas pomyśleć”.
Na jego łamach Ter-Petrosjan zaproponował plan przekazania Górskiego Karabachu Azerbejdżanowi. Obszar ten miał otrzymać szeroką autonomię. Co na to już wzburzone społeczeństwo? Ormianie uznali ten postulat za zdradę. Ostre komentarze posypały się też ze strony władz Republiki Górskiego Karabachu. Prezydent jednoznacznie podtrzymywał to stanowisko na przełomie lat 1997/1998, stwierdzając, że rozwiązanie przedstawione w artykule z 1996 r. będzie korzystne dla każdej ze stron. Do dotychczasowych postulatów dodał jeszcze zgodę Azerbejdżanu na utrzymanie ormiańskiej kontroli nad tzw. łańcuchem łacińskim, łączącym Republikę Armenii z Górskim Karabachem. Proponował również cesje terytorialne. Skoro Azerbejdżan miał otrzymać Arcach, to Armenia miała pozostawić sobie Zangezur, co uniemożliwiłoby władzom z Baku połączenie się ze swoją enklawą w Nachiczewanie.
Jego stanowisko w sprawie Górskiego Karabachu było jednak nie do przyjęcia dla wysokich urzędników państwowych, a przede wszystkim dla samego premiera Roberta Koczariana. Do pierwszych zgrzytów na scenie politycznej doszło na początku 1998 r. Premier, minister obrony narodowej Wazgen Sargsjan oraz minister spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa narodowego Serż Sargsjan postawili prezydentowi ultimatum. Albo ten poda się do dymisji albo dojdzie do zamachu stanu. Lewon Ter-Petrosjan ugiął się pod żądaniami i zrezygnował z urzędu 3 lutego 1998 r. W telewizyjnym wystąpieniu oświadczył, że ustępuje ze stanowiska, gdyż inne organy władzy tego od niego zażądały. Jeśli pozostałby na urzędzie, to przyczyniłby się do destabilizacji kraju.
Tym samym najważniejszy urzędnik w państwie przegrał starcie z tzw. klanem karabaskim – konglomeratem polityków-oligarchów, którzy wywodzili się z Górskiego Karabachu i mieli ogromny wkład w walki zbrojne. Poprzedni konsensus elit politycznych załamał się. Dymisji zażądano również od przewodniczącego Zgromadzeni Narodowego, Babkena Ararktsiana, który na mocy konstytucji to przejąłby obowiązki głowy państwa po Ter-Petrosjanie. Do tego Robert Koczarian nie mógł dopuścić. W zaistniałej sytuacji to on przejął prerogatywy prezydenckie. Przedterminowe wybory rozpisano na marzec 1998 r.
Robert Koczarian wystartował w nich i wygrał, ale dopiero drugiej turze. Uzyskał w niej 59,49%, wygrywając z Robertem Demaczarianiem, który osiągnął wynik 30,6%. Czy Państwowej Komisji Wyborczej przeszkadzał fakt, że tymczasowy prezydent nie posiada nawet obywatelstwa Republiki Armenii? W żadnym stopniu. Po tym zwycięstwie rozpoczął się w Armenii tzw. proces „karabachizacji” elit politycznych, czyli obsadzanie wysokich stanowisk państwowych osobami pochodzącymi z Górskiego Karabachu, co doprowadziło do jeszcze większej polaryzacji na scenie politycznej zwłaszcza po wyborach parlamentarnych w 1999 roku.
Erywańska inteligencja, na czele z Ter-Petrosjanem i partią Ormiański Ruch Ogólnonarodowy (Hajoc Hamazgajin Szarżum), przegrała starcie z weteranami. Nadszedł czas rządów Roberta Koczariana, Serża Sargsjana i Wazgena Sargsjana. O ile byli wojskowi mieli już ugruntowaną pozycję w oligarchicznej gospodarce Armenii, to teraz otrzymali realny wpływ na politykę wewnętrzną i zagraniczną Armenii. W ich mniemaniu tylko oni mogli zgodnie z interesem Ormian, walczyć o dotychczasowe status quo.
W pierwszych latach prezydentury Robert Koczarian skupił się na zabezpieczeniu interesów otaczającej go elity. System polityczny należało skonstruować tak, by utrzymać dotychczasową pozycję. Wybory parlamentarne, które odbyły się w maju 1999 r., miały ją wzmocnić. Stało się jednak inaczej. Doprowadziy do podziałów w obozie rządzącym., wśród dotychczasowych sprzymierzeńców. Dominującą pozycję w parlamencie uzyskał blok wyborczy Jedność (Miasnutjun) z 41,6% poparciem, składający się z Republikańskiej Partii Armenii ( Hajastani Hanrapetakan Kusakcutjun) i Ludowej Partii Armenii (Hajastani Żoghowyrdakan Kusakcutjun). Na jego czele stał Karen Demirczian, główny rywal Roberta Koczariana z wyborów prezydenckich, który 10 czerwca 1999 r., został przewodniczącym Zgromadzenia Narodowego. Funkcję premiera otrzymał z kolei dawny współpracownik Koczariana, Wazgen Sargsjan. Powstał nowy konflikt polityczny, ponownie na linii prezydent-premier.
Robert Koczarian zaczął tracić sojuszników na rzecz urzędującego premiera. Wazgen Sargsjan miał za sobą większość parlamentarną oraz osobę marszałka, Karena Demiczeriana. Były dowódca armii Górskiego Karabachu i były minister obrony narodowej, zyskiwał coraz większe poparcie i poważanie wśród społeczeństwa, a także wśród żołnierzy oraz służb bezpieczeństwa Armenii. Rola prezydenta została sprowadzona do pozycji nominalnej, mimo szerokich prerogatyw konstytucyjnych. Wydawało się, że duetowi Sargsjan-Demiczerian nic nie jest w stanie zagrozić. Przyszłość malowała się przed nimi w samych jasnych barwach. Niestety na ich drodze wyrósł problem, który dotychczas sami bezkarnie wykorzystywali tak długo, aż stali się jego zakładnikami. Mowa rzecz jasna o Górskim Karabachu. Tym razem konfliktu politycznego o przyszłość tego regionu nie udało się rozwiązać ani rozmowami pokojowymi, ani szantażem. W ruch poszły więc kule, które odebrały życie premierowi, marszałkowi i kilku innym politykom.
Wcześniej jednak w wyniku międzynarodowych i dwustronnych negocjacji na linii Armenia-Azerbejdżan, wypracowano konsensus, który był realny do przyjęcia przez zwaśnione strony. Mowa tu o tzw. „Planie Goble’a”, amerykańskiego dyplomaty. Paul Goble doszedł on do wniosku, że Ormianom należy przekazać większą część Górskiego Karabachu. W zamian, Azerbejdżan otrzymałby południową część Armenii (Zangezur), aż do granicy z Iranem. Pozwoliłoby to rządowi Baku połączyć główną część państwa z Nachiczewanem. Armenia miała zachować korytarz prowadzący do Meghri, położonego na granicy z Iranem, gdzie byłyby rozmieszczone międzynarodowe siły pokojowe. Plan dosyć mocno odbiegał od rozwiązania zaproponowanego przez Ter-Petrosjana. Ex-prezydent zakładał pozostawienie Zangezuru w granicach Armenii, wraz z drogą łączącą Erywań i Stepanakert. Azerbejdżan miał odzyskać większą część Górskiego Karabachu.
Rozwiązanie, w którego tworzeniu brał udział Sargsjan, wydawało się pigułką, którą i społeczeństwo i miejscowe elity będą w stanie przełknąć. Pierwsze rozmowy na temat wymiany terytorialnej odbyły się na początku 1999 r. w Waszyngtonie, pomiędzy prezydentem Azerbejdżanu i Armenii. Początkowo Robert Koczarian także optował za takim rozwiązaniem, później jednak zmienił zdanie. Zaczął lansować tezę, że „ziemi ojców” nie można rozdawać w zależności od chwilowych interesów politycznych, a śmiertelnemu wrogowi nie oddaje się nawet jej skrawka. Obawiał się utraty dotychczasowego poparcia społecznego. Innego zdania był premier Sargsjan. Ten sam, który rok wcześniej doprowadził do dymisji prezydenta Ter-Petrosjana, uzasadnionej jego skłonnością do negocjacji na temat wymiany ziem z Azerbejdżanem. Tym razem jednak był przekonany, iż jest to jedyna właściwa droga i kontynuował rozmowy z rządem w Baku. Najwyraźniej efekty blokady ekonomicznej, którą stosowały Azerbejdżan i Turcja, stały się istotniejszym problemem w momencie objęcia przez niego fotela premiera. Eskalacja konfliktu na linii prezydent-premier przybierała na sile. Kwestia porozumienia pokojowego, którego przedmiotem był Górski Karabach, tylko dolewała oliwy do ognia. Nieoczekiwanie spór rozwiązał się w inny sposób.
27 października 1999 r., około godziny 17:15, pięciu mężczyzn pod wodzą dziennikarza i byłego członka Armeńskiej Federacji Rewolucyjnej (Dasznak) Nairi Hunanyana, uzbrojonych w karabiny AK-47 ukryte pod długimi płaszczami, weszło do budynku Zgromadzenia Narodowego przy alei Baghramyan w Erywaniu. Działo się to podczas gdy rząd przeprowadzał posiedzenie na temat wymiany terytorialnej. Obrady zostały przerwane serią strzałów, na skutek której zginął premier Wazgen Sargsjan oraz przewodniczący parlamentu Karen Demirczian. Wśród ofiar należy wymienić dwóch zastępców marszałka, trzech deputowanych i ministra w randze wicepremiera. W sumie ośmiu zabitych polityków.
Wkrótce po pojawieniu się informacji o ataku do Erywania ściągnięto setki policjantów i personel wojskowy oraz dwa transportery opancerzone.. Służby porządkowe ustawiono na alei Baghramjan otaczającej budynek Zgromadzenia Narodowego. W operacji uczestniczył także oddział antyterrorystyczny z Rosji. Prezydent Robert Koczarian bezpośrednio kierował działaniami sił bezpieczeństwa. Zamachowcy po zastrzeleniu kluczowych polityków zatrzymali około 50 zakładników. Zażądali helikoptera i czasu antenowego w krajowej telewizji, który chcieli wykorzystać na wygłoszenie oświadczenia politycznego. Po całonocnych negocjacjach z prezydentem, terroryści wypuścili zakładników, a poddali się kolejnego dnia nad ranem. W międzyczasie armeńskie siły zbrojne zablokowały drogi prowadzące do Erywania. 28 października 1999 r.
W Armenii ogłoszono trzydniową żałobę narodową. Państwowa ceremonia pogrzebowa ofiar strzelaniny w parlamencie odbyła się w dniach 30–31 października. Ciała zabitych, w tym Sarkisjana, zostały złożone w teatrze operowym w Erywaniu. W uroczystości uczestniczyło wielu wysokich rangą urzędników z około 30 krajów, m.in. premier Rosji Władimir Putin i prezydent Gruzji Eduard Szewardnadze.. Przedłużające się śledztwo w sprawie zamachu zrodziło spekulacje, że za tą krwawą łaźnią stał Robert Koczarian, napędzane faktem, że zamachowcy za cel obrali sobie głównych przeciwników politycznych urzędującego prezydenta. Ostatecznie śledczy nie postawili w stan oskarżenia żadnego istotnego polityka z Armenii lub Górskiego Karabachu. Teza iż Ormianom z Archachu na rękę była śmierć pobratymców, którzy chcieli okroić ich quasi państwo, wydaje się prawdopodobna.
Osłabienie opozycji antyprezydenckiej w wyniku zamachu, oraz wcześniejsze odsunięcie od władzy Ter-Petrosjana, pozwoliły umocnić władzę Koczarianowi. Prezydent przejął w odpowiednim momencie inicjatywę i podpisał z przywódcami głównych partii politycznych tzw. Porozumienie Sardarapatskoje w celu zapewniania stabilności w państwie. Od słów należało przejść do czynów. 2 listopada 1999 r. na nadzwyczajnym posiedzeniu parlamentarnym przewodniczącym Zgromadzenia Narodowego został Armen Chaczatrian. 3 listopada 1999 r. wybrano na urząd premiera Arama Sargsjana, młodszego brata zabitego Wagena Sargsjana. Nie rządził on jednak zbyt długo, gdyż w maju 2000 r. prezydent zdjął go ze stanowiska i powołał proprezydencki rząd pod kierownictwem Andrianika Markariana. W połowie 2000 r. prezydent wykorzystał podział w bloku politycznym Jedność i przekształcił go w stronnictwo prezydenckie. Z czasem także odsunięto od władzy weteranów wojny karabaskiej. Przez praktycznie 20 lat nikomu w Armenii nie przychodziła do głowy dyskusja nad wymianą terytoriów z Azerbejdżanem. Dialog ormiańsko-azerski sprowadzał się do spraw ekonomicznych i kulturowych.
Odnowiony konflikt zbrojny ormiańsko-azerski z ubiegłego roku miał okazać się przełomowy. W nocy z 9 na 10 listopada 2020 r. weszło w życie porozumienie pokojowe pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem, z udziałem strony rosyjskiej. Obecnie urzędujący premier Nikol Paszinian uznał, że w obliczu przygniatającej przewagi zbrojnej Azerbejdżanu, musiał podjąć taką, a nie inną decyzję. Rząd w Baku ma przejąć pod swoją jurysdykcję większość terenów Górskiego Karabachu i otrzymać połączenie eksterytorialne z Nachiczewanem. Wspomniany łańcuch łaciński pozostanie pod jurysdykcją Armenii. Wizja prezydenta Ter-Petrosjana po 24 latach miała się ziścić. Jednak w obliczu takiego obrotu spraw, ludzie wyszli tłumnie na ulice Erywania. Część demonstrujących wdarła się nawet do budynków rządowych. Premiera ogłoszono zdrajcą, który porzucił pobratymców zamieszkujących Arcach.
Obaleni w 2018 r. politycy związani z klanem karabaskim ponownie doszli do głosu, wietrząc okazję na powrót do władzy. Mowa tutaj o Robercie Koczarianie oraz Serżu Sargsjanie, który przejął schedę po nim. Premier Paszinian odbył 11 stycznia 2021 r. podróż do Moskwy. Kontynuował tam trójstronne rozmowy z prezydentem Rosji, Władimirem Putinem oraz prezydentem Azerbejdżanu, Ilhamem Alijewem. Zdaniem ormiańskiej opozycji, rozmowy te są sprzeczne z interesem Republiki Armenii oraz władz Górskiego Karabachu. Jakakolwiek decyzja zmierzająca do zrzeknięcia się choćby skrawka ziem na rzecz Azerbejdżanu zostanie nieuznana, tudzież anulowana po odsunięciu Pasziniana od władzy. Dramatyzmu sytuacji dodaje fakt, że urzędujący prezydent Armenii Armen Sargsjan, trafił w stanie ciężkim do szpitala ze zdiagnozowanym koronawirusem. W Erywaniu ponownie wrze. Miejmy nadzieje, że tym razem nie dojdzie do rozlewu krwi.