2 lutego w serbskim parlamencie (Skupština) odbyło się specjalne posiedzenie, podczas którego dyskutowane miało być nowe porozumienie między Serbią i Kosowem, i było ono kontynuowane następnego dnia. Jak się należało spodziewać, przebiegało w gorącej atmosferze.
Przypomnijmy, że plan jest znany jedynie w zarysie. Najważniejsze punkty znamy jedynie z medialnych przecieków i od samych polityków. Jako że często diabeł tkwi w szczegółach, doradzamy ostrożność w jego ocenie. Niemniej sami pokusiliśmy się o jego skromną charakterystykę. Czego dotyczy porozumienie, możemy przeczytać tutaj.
O czym mówimy?
Niejawność planu jest zresztą jednym z głównych zarzutów do prezydenta Serbii Aleksandara Vučicia, któremu została przedstawiona propozycja. Opozycja powszechnie oskarża go o utrzymywanie w tajemnicy układu, który, jak podkreślają posłowie, zdefiniuje na lata przyszłość kraju. Wobec tego toczy się zażarta dyskusja, jednak tak naprawdę nie wiadomo, o co konkretnie.
Zarzut ten podnoszono wielokrotnie. Czynił to np. Boško Obradović, lider nacjonalistycznej partii Dveri. Vučić zapowiedział zatem, że w najbliższy poniedziałek może pokazać mu porozumienie pod warunkiem nieupubliczniania go. Ciężko o bardziej dosadny dowód braku transparentności władzy. To zrozumiałe, że władza boi się masowych protestów, jednak dokładnych zapisów, które zawiera porozumienie przed społeczeństwem zasługuje na potępienie.
Bardzo energicznie w tej sprawie wypowiedział się też Radomir Lazović, z centrolewicowej koalicji „Moramo”. Zaatakował on prezydenta, stwierdzając, że „my się dziś znów zajmujemy Aleksandarem Vučiciem i jego fantastycznym tłumaczeniem rzeczywistości”. I dalej ironicznie „on nam dziś powie, co w porozumieniu jest napisane; on nam wytłumaczy, co jest ważne, a co nie; on nam objaśni, na którym krześle siedział w Brukseli; on przybędzie do nas jako zwycięzca, aby nas znowu ocalić; on jako jedyny przyjaźni się ze światowymi liderami – dobra, człowieku, skończ już, daj porozumienie, to zobaczymy”.
Porozumienie, kapitulacja i zdrada
Poza powyższymi zarzutami, otrzymaliśmy całą gamę zachowań, które nie przystają do wyważonej, spokojnej debaty, którą sobie wyobrażamy, gdy mamy na myśli rozwinięty parlamentaryzm. Najgoręcej było na samym początku. Przedstawiciele opozycji wyposażyli się w szereg gadżetów, takich jak kartki z napisem „nie kapitulacji” i „nie dla ultimatum”, którymi machali nad głowami. Zaopatrzyli się również w szeroki baner o tej samej treści.
Wyjaśnijmy zatem kontekst. Opozycja atakuje prezydenta nie tylko w temacie braku transparentności. Próbuje również zajść SNS od prawej strony, oskarżając prezydenta o pobłażliwość wobec żądań Zachodu. W ramach tej narracji serbska władza kapituluje przed obcym ultimatum. To, że propozycja jest w istocie ultimatum, sufluje zresztą sam prezydent, próbując pokazać się społeczeństwu jako mąż stanu, który nie ma wyjścia i musi przyjąć warunki potężnych mocarstw. Partie opozycyjne z tego powodu mówią o zdradzie sprawy Kosowa.
Jak to odbija SNS? Ano w prosty sposób, za pomocą sprawdzonego kija na opozycję. Praktycznie każdy zarzut, szczególnie ze strony demokratów, konserwatystów czy monarchistów, zbija się przywołaniem dekady rządów ugrupowań powstałych na bazie opozycji antymiloševiciowskiej, lat 2000-2012. Przez wielu Serbów są one kojarzone bezrobociem, korupcją i dziką prywatyzacją w wykonaniu nowych elit, które dały nadzieję na lepszą przyszłość. To również za ich rządów Kosowo ogłosiło niepodległość. Za każdym więc razem, gdy chociażby dawni stronnicy Vojislava Koštunicy (ostatniego prezydenta Jugosławii i byłego premiera Serbii) oskarżają Vučicia o zdradę sprawy Kosowa, SNS odpowiada: „a gdy wy rządziliście to… (można dopisać cokolwiek)”.
Wzajemne oskarżenia o zdradę bywają naprawdę bolesne, o czym mogliśmy się przekonać również podczas opisywanego posiedzenia. Doszło tam powiem również do przepychanek, które stały się chyba najbardziej viralowym epizodem całego wydarzenia. Innym był kilkuminutowy aplauz posłów rządzącej SNS po zakończeniu przemówienia przez prezydenta Vučicia, a Twitter wypełnił się porównaniami do lepszej Korei.
Serbska konstytucja
W aspekcie tego, jak przedstawiciele opozycji krytykują rząd, warto też zwrócić uwagę na konstytucję, którą okazjonalnie przez całe posiedzenie wymachiwali opozycjoniści. Znana skądinąd z polskiego parlamentu forma protestu nie była przypadkowa. Politycy serbscy, zapowiadając dalsze nieuznawanie Kosowa, jako wyjaśnienie często podają preambułę konstytucji Republiki Serbii. Oto jej treść, która wiele wyjaśnia:
Mając na względzie państwową tradycję Narodu serbskiego i równouprawnienie wszystkich obywateli i wspólnot etnicznych Serbii, mając także na względzie, że Prowincja Autonomiczna Kosowo i Metochia jest częścią składową terytorium Serbii, że posiada status zasadniczej autonomii w ramach suwerennego państwa Serbii i z tego statusu Prowincji Autonomicznej Kosowa i Metochii wynikają konstytucyjne obowiązki wszystkich organów państwowych w zakresie reprezentowania i ochrony interesów państwowych Serbii w Kosowie i Metochii we wszystkich wewnętrznych i zagranicznych stosunkach politycznych, obywatele Serbii uchwalają Konstytucję Republiki Serbii.
źródło: http://biblioteka.sejm.gov.pl/wp-content/uploads/2018/09/Serbia_pol_010118.pdf
Konstytucja ta została uchwalona w 2006 roku, a preambuła o takiej treści została w niej zawarta, aby uprzedzić deklarację niepodległości Kosowa. W świetle serbskiej konstytucji deklaracja ta jest zatem nielegalna, ponadto preambuła nakłada na wszystkie organy państwa obowiązek ochrony tak rozumianej integralności terytorialnej państwa. A przy okazji daje wymówkę politykom, którzy zawsze mogą stwierdzić, że oni, skłonni do kompromisu, nawet chętnie podpisaliby jakieś porozumienie, ale muszą działać zgodnie z prawem.
Podsumowując zatem, sens powoływania się opozycji na konstytucję w tym kontekście jest oczywisty i nie wymaga wyjaśnienia. W tej narracji konstytucja jest łamana, gdy prezydent Vučić przyznaje pomiędzy wierszami, że Serbia de facto będzie uznawać Kosowo. Choć nie brakuje takich, którzy uważają, że i tak od lat to robi – zalicza się do nich niżej podpisany.
Nie brakowało też innych skandali i wydarzeń. Na przykład na galerii dla publiczności zasiedli m.in. serbscy działacze polityczni z Kosowa, oczywiście ci związani z partią rządzącą. Wśród nich człowiek, który kilka lat temu został skazany za gwałt. Przed Skupštiną odbył się również mały, liczący kilkanaście osób, protest przeciwników niepodległości Kosowa. Pełen zapis posiedzenia dostępny jest na stronie serbskiego parlamentu.
Rosyjski łącznik
W obliczu napiętej sytuacji międzynarodowej wybrzmiał również wątek rosyjski. Oczywiście za sprawą partii Zavetnici (zavetnik – ten, który złożył przysięgę). Ugrupowanie to jest skrajnie prorosyjskie, a to, co proponuje w warstwie ideologicznej, można streścić jako prawosławny Grzegorz Braun. Oczywiście Zavetnici są związani z Rosją i jej ambasadą w Belgradzie i nawet tego specjalnie nie kryją. Liderka partii, Milica Đurđević-Stamenkovski, nazywana często prześmiewczo Milica Zavetnicą, żaliła się w swoim wystąpieniu, że media kontrolowane przez stronników prezydenta, a konkretnie brukowiec „Informer”, napisał, że jej mąż zamierza podpalić parlament.
Mniejsza o treść rzeczonego artykułu; z przemówienia posłanki wynikało, że nie samo oskarżenie o to ciężkie przewinienie jest problemem, a fakt, że w tekście wskazano, że ma to zostać uczynione z inspiracji Federacji Rosyjskiej. „Czy stosunki z Rosją rzeczywiście są tak złe?” – zapytała z troską, oskarżając prezydenta o fabrykowanie fake newsów wymierzonych w Rosję. Ponadto ubolewała nad rzekomym rozbrojeniem Serbów z Kosowa, którzy teraz „nie mogą się bronić”.
Oskarżyła też premierkę Anę Brnabić, że w czasie posiedzenia wybrała się na „shopping” do Wiednia, co zresztą nie dziwi, gdyż jak sugerowała – posiada ona oprócz paszportu serbskiego jeszcze chorwacki. W Serbii to zarzut z gatunku „<dowolny polski polityk> jest Żydem”, klasyk starej szkoły polskiej polityki. Na to prezydent Vučić odparł, że to nieprawda, Brnabić posiada jedno w obywatelstwo, w odróżnieniu od męża posłanki, który oprócz serbskiego ma jeszcze francuskie. Ponadto posłanka oskarżyła prezydenta, że kiedyś wpłacił 2 mln dolarów na kampanię Hilary Clinton; oczywiście wszystko to są (najprawdopodobniej) fake newsy.
W takiej to atmosferze przebiegało posiedzenie serbskiego parlamentu nad kluczową dla przyszłości Serbii sprawą. Ostatecznie nie bardzo wiadomo, co zostało przyjęte, czy zostało przyjęte i jaka będzie tego przyszłość. Jedyne, w czym w sposób jawny politycy byli zgodni, to jednakowe traktowanie Kosowa jako przedmiotu, a nie podmiotu. Tym samym nie przepuścili kolejnej okazji do nabicia punktów w politycznym show. Przypomnę po raz kolejny – kosztem wielu tysięcy ludzi, którym granie kartą Kosowa, niszczy życie.