31 maja każdego roku w mieście Prijedor w północnej Bośni odbywa się Marsz Białych Wstążek, którego uczestnicy zakładają na ramię białe opaski, domagając się przede wszystkim rzetelnej edukacji i dyskusji na temat masowych zbrodni, których ofiarą padli mieszkańcy miasta i okolicznych miejscowości podczas wojny.
To wciąż słabo znany polskiemu odbiorcy aspekt wojny w Bośni i Hercegowinie lat 1992-1995. Szkoda, bo jest kluczowy dla zrozumienia mechanizmów działania ludobójczej machiny, która przetoczyła wtedy się przez Bośnię. Prijedor i okoliczne miejscowości padły ofiarą – jak to określa trybunał w Hadze – wspólnego przedsięwzięcia przestępczego, które poprzez przeprowadzenie kampanii prześladowań, miało na celu przekształcenie regionu w wyłącznie serbski jako części „czystego etnicznie” państwa bośniackich Serbów. Rozmiar zbrodni, dokonanych już w 1992 roku oraz skojarzenia jakie wzbudziły w doświadczonej Holocaustem Europie, na dobre zmienił podejście zagranicznej opinii publicznej do tego konfliktu. To z kolei walnie przyczyniło się do ustanowienia Międzynarodowego Trybunału Karnego ds. byłej Jugosławii w maju 1993 roku.
Mimo że Prijedor swego czasu znalazł się na czołówkach gazet, to dziś w przekazie dotyczącym wojny w Bośni i Hercegowinie na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się Srebrenica. Nie protestuję przeciwko temu – dla powojennej pamięci o tym konflikcie zajmuje ona miejsce szczególne. Mówiąc jednak o narracji konstruowanej na potrzeby polskiego odbiorcy, sprowadzanie ludobójstwa wyłącznie do masakry w Srebrenicy jest rodzącym określone skutki uproszczeniem. Oczywiście są ku temu pewne powody. Srebrenica przez koszmarny bilans strat pasuje do roli symbolu, a taki jej odbiór jest podsycany przez bierność holenderskiego kontyngentu ONZ. W niej zawiera się opowieść Boszniaków o tym konflikcie – prowadzone od pierwszego dnia wojny ludobójstwo przy milczeniu społeczności międzynarodowej.
Takie ujęcie, co było nieuniknione, stworzyło całe rzesze rewizjonistów, którzy próbują umniejszać bądź nawet zaprzeczać ludobójczemu charakterowi działań serbskich separatystów w Bośni. Masakra w Srebrenicy, jako punkt centralny tej narracji, znajduje się rzecz jasna pod ich nieustannym ostrzałem. Od lat podnoszone są kiepskie zarzuty, że liczba ofiar jest zawyżona, serbscy dowódcy nie wiedzieli o egzekucjach, a poza tym to wiele miesięcy wcześniej sami Boszniacy napadali na serbskie wsie nieopodal Srebrenicy, tak jakby to cokolwiek usprawiedliwiało. Z pozoru niewinnie, pod płaszczykiem (fałszywej) obiektywności, przesuwa nam to bilans win wszystkich stron konfliktu w Bośni w stronę znaku równości. Całkowicie błędnego.
Niestety popularność tych zarzutów jest odwrotnie proporcjonalna do ich jakości. Zainteresowanych odsyłam do opasłych tomów akt spraw toczących się przed haskim trybunałem. Zapewne nie jest to pasjonująca lektura, zważywszy na to, że wrzutki nacjonalistycznej serbskiej propagandy, często bez świadomości osób je przekazujących, powracają wciąż i wciąż w internecie, ale i w opracowaniach aspirujących do miana poważnych. Prawdą jest, że zbrodni wojennych dokonywano po każdej ze stron. Niemniej ich rozmach, a przede wszystkich artykułowana i realizowana wola fizycznego zniszczenia innych narodowości na kontrolowanym przez siebie terytorium, na pewno nie rozkładała się na wszystkich po równo.
14 października 1991 roku, w parlamencie Bośni i Hercegowiny, jeszcze wtedy wchodzącej w skład Jugosławii, odbyła się debata odnośnie przyszłej suwerenności kraju, której największym zwolennikiem był Alija Izetbegović, przywódca Boszniaków. Pośród wielu emocjonalnych słów w pamięć zapadło wystąpienie Radovana Karadžicia, lidera bośniackich Serbów, w którym znalazła się mało subtelna groźba i zapowiedź tego, co wkrótce czeka kraj.
„Jeszcze raz proszę… nie grożę, tylko proszę, żebyście poważnie uświadomili sobie stanowisko politycznej woli narodu serbskiego (…). To nie jest dobre, co robicie. Chcecie poprowadzić Bośnię i Hercegowinę tą samą drogą piekła i cierpienia, którą poszły Słowenia i Chorwacja. Nie sądźcie, że nie doprowadzicie Bośni do piekła, a naród muzułmański może i do zniknięcia. Naród muzułmański bowiem nie obroni się, jeśli dojdzie do wojny”.
Słowa Karadžicia urzeczywistniły się już pół roku później. W kwietniu 1992 roku, zaraz po ogłoszeniu niepodległości BiH i jej uznaniu przez pierwsze kraje zachodnie, służby samozwańczej Republiki Serbskiej, przy wydatnym wsparciu ludzkim i sprzętowym z Serbii właściwej, rozpoczęły bitwę o Sarajewo i operację we wschodniej Bośni. Ta druga miała na celu „oczyszczenie etniczne” regionu od pierwszego dnia działań.
W zbrodniach przodowały policja i oddziały paramilitarne. Miały dobre rozeznanie w terenie i lokalnej ludności, wszak funkcjonariusze znali miejscowych. Od początku uzasadnieniem dla aresztowań, mordów i wypędzeń była walka z piątą kolumną, z wpływami – postrzeganego jako reprezentującego przede wszystkim ludność muzułmańską – rządu w Sarajewie. Pokrętna logika oprawców nakazywała uznawać za element niepewny Boszniaków jako ogół.
Oddziały paramilitarne, słynne Tygrysy Arkana, dopuściły się mordów w Bijeljinie, a potem w Zvorniku, przygranicznym mieście nad Driną. Pozostała tam jednak liczna ludność boszniacka, którą w następnych miesiącach różnymi środkami zmuszano do opuszczenia majątku i ucieczki. Gdy terror nie pomagał, nakazano rejestrację majątku. Haczyk był taki, że wpisać się na listę mogli jedynie mężczyźni, nawet jeśli w dokumentach właścicielką np. domu była żona. Serbscy nacjonaliści po prostu robili listę pozostałych w okolicy boszniackich mężczyzn. Następnie wywożono zarejestrowanych do obozów detencyjnych (o nich potem), albo pod pozorem „zamiany” na nieruchomości w innej części kraju, przejmowano ich gospodarstwa.
W tym samym czasie armia Republiki Serbskiej przy wsparciu Białych Orłów, paramilitarnej grupy Vojislava Šešelja, dokonała masakr w odległym o 120 kilometrów Višegradzie. Miasto uwiecznione w powieści Most na Drinie Ivo Andricia było świadkiem dantejskich scen. Wszyscy mężczyźni i chłopcy, którzy nie zdołali uciec z miasta, zostali zabici. Ciała zrzucano z zabytkowego mostu do rzeki. Co z kobietami? Nieopodal miasta, w kompleksie wypoczynkowym „Vilina Vlas” przetrzymywano kobiety, tam były gwałcone przez odwiedzających hotel serbskich żołdaków.
Nawiasem mówiąc, hotel działa również dziś, w pierwotnej funkcji. Chyba nie polecam. Normalny rząd postawiłby tam jakiś pomnik i pozostawił w spokoju jako miejsce pamięci. Tymczasem w ramach polityki wyparcia biznes turystyczno-wypoczynkowy kręci się jak gdyby nigdy nic. Widać tu jednak wyraźny schemat, towarzyszący serbskim czystkom. Boszniaccy mężczyźni i chłopcy byli w najlepszym wypadku więzieni, w najgorszym – zabijani. Kobiety natomiast masowo gwałcono. Po wojnie gwałt zostanie uznany za część taktyki i element kampanii ludobójstwa.
Pozostaje jeszcze element ludobójstwa kulturowego. Tu warto przyjrzeć się Fočy, gdzie oprócz rutynowych mordów (ok. 1500 cywilnych ofiar) i wypędzenia wszystkich pozostałych 22 000 Boszniaków, bojówki zniszczyły 13 meczetów, w tym XVI-wieczny meczet Aladža, który po prostu wysadziły w powietrze. Gdy ślady muzułmańskiej kultury były już względnie zatarte, lokalne władze zmieniły nazwę miasta na Srbinje, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „Serbowo”.
Takie działania były powszechne. Szacuje się, że zniszczeniu, całkowitemu bądź częściowemu, uległo do 80% meczetów w kraju. Warto nadmienić, że to samo dotyczy również znajdujących się na terenach kontrolowanych przez bośniackich Serbów kościołów katolickich, które z kolei były ostoją ludności chorwackiej.
Jak oświadczył Simo Drljača, szef policji w Prijedorze:
„Co do ich meczetów, nie wystarczy, że zniszczysz minaret. Musisz zburzyć fundamenty, bo to oznacza, że nie zbudują kolejnego. Wtedy odejdą. Po prostu sobie pójdą”.
Zanim społeczność międzynarodowa się zorientowała, co się tak naprawdę dzieje, pozostała przy życiu boszniacka ludność we wschodniej części kraju uciekła za linię frontu lub do znajdującej się w rękach armii bośniackiej enklawy w Srebrenicy. Wojska ONZ, widząc rozmiar katastrofy, stworzyły tam bezpieczną strefę, której zobowiązały się bronić. Trzy lata później do tej historii zostanie dopisany smutny epilog.
Przypadek Prijedora
Prijedor w 1992 roku był średniej wielkości miastem, zamieszkałym przez niespełna 35 000 mieszkańców, z których niemal po równo 40% stanowili Serbowie i Boszniacy. Zamieszkiwała tam też znaczna społeczność chorwacka – około 5%, a aż 16% stanowili ci, którzy określali się w spisie jako Jugosłowianie oraz „inni”. Ten wysoki odsetek ludności mieszanego pochodzenia, bądź z wyboru nie poczuwających się do tradycyjnych podziałów narodowościowych, świadczy o wielokulturowości miasta. Poczucie to było podsycane pamięcią o bitwie o Kozarę, która obejmowała sporą część północnej Bośni i rozegrała się w czerwcu i lipcu 1942 roku pomiędzy siłami Osi a partyzantami Tity. W jej wyniku zginęło 35 000 ludzi, w większości cywilów.
Dla serbskich przywódców Prijedor miał kluczowe znaczenie. Oddalony był zaledwie 60 kilometrów od Banja Luki, typowanej do miana głównego miasta Republiki Serbskiej, przynajmniej do czasu zajęcia Sarajewa. Ponadto leżał na szlaku łączącym Republikę Serbską z Republiką Serbskiej Krajiny – jej odpowiednikiem w Chorwacji. Z pewnością zajmowałby wysoką pozycję na liście miast przeznaczonych „do oczyszczenia”, gdyby taka istniała. No chyba, że rzeczywiście ktoś takową dysponował.
Od początku konfliktu trwała zresztą kampania wypędzania ludności nieserbskiej z Banja Luki, która zakończyła się opuszczeniem miasta przez przytłaczającą większość Boszniaków i Chorwatów, a następnie zasiedleniem go przez serbskich uchodźców oraz wysadzeniem w powietrze wszystkich 16 meczetów tam się znajdujących. Prijedor, jako dość bliska okolica, miał przejść przez to samo.
W nocy z 29 na 30 kwietnia 1992 roku do miasta wkroczyły oddziały armii, ogłaszając przez megafony, aby mieszkańcy włączyli lokalne radio o godzinie 6 rano, kiedy to nadane zostanie obwieszczenie władz. Następnego dnia na ulicach pojawiły się punkty kontrolne oraz patrole żołnierzy i serbskich bojówkarzy z czarnymi opaskami na rękach, służącymi rozpoznaniu „swoich”.
Powołano tzw. sztab kryzysowy, który wydał stosowne oświadczenie. Głosiło ono:
„Zdecydowaliśmy się przejąć władzę w Prijedorze wraz z pełną odpowiedzialnością za pokojowy, bezpieczny byt wszystkich mieszkańców i narodów regionu, celem ochrony ich dobytku. Informujemy wszystkich mieszkańców gminy Prijedor, że Kozara nigdy więcej nie doświadczy wojny i rzezi”.
Warto pamiętać te słowa, czytając o tym, co działo się w następnych tygodniach i latach. Ów „sztab kryzysowy” składał się wyłącznie z działaczy SDS, partii Radovana Karadžicia. Urzędnicy i sędziowie, wybrani wcześniej w wyborach, ale nie będący Serbami, zostali odwołani ze swoich stanowisk. Był to po prostu zwykły pucz. Naturalnie przejęto także środki masowego przekazu, które stały się narzędziem propagandy. Nowe władze przygotowały też listy z nazwiskami osób kwalifikujących się do zatrzymania.
Przez kolejny miesiąc, w miarę jak naprędce rozbudowywano administrację nowo powstałej Republiki Serbskiej i jej armii, coraz częściej dochodziło do spięć. Podczas jednej ze strzelanin, dość banalnie sprokurowanej wyzwiskami, na punkcie kontrolnym we wsi Hambarine zginął serbski żołnierz. Serbskie władze domagały się wydania sprawcy, grożąc ostrzałem całej wsi. Tak się ostatecznie stało. Za pomocą artylerii, od dłuższego czasu rozstawionej na wzgórzach i wycelowanej w boszniackie i chorwackie miejscowości, wojska serbskie 23 maja weszły do Hambarine.
Incydent ten był pretekstem do radykalnego zaostrzenia działań wobec nieserbskiej ludności Prijedora. Tego samego dnia boszniacki burmistrz miasta, Muhamed Cehajić, został aresztowany i później osadzony w obozie detencyjnym. 24 maja rozpoczęto atak na Kozarac, miejscowość pod Prijedorem, gdzie lokalni mieszkańcy unikali podporządkowania się nowym władzom i próbowali organizować się sami. Użyto artylerii i czołgów, a następnie przystąpiono do realizacji wyrażonej uprzednio groźby „zrównania Kozarca z ziemią”, paląc jeden dom po drugim. Schwytani mężczyźni zostali osadzeni w obozach detencyjnych w Omarskiej, Keratermie i Trnopolju. Wielu rozstrzelano na miejscu, na ulicach. Łącznie 1220 mieszkańców Kozarca zginęło lub zaginęło.
Po pacyfikacji Kozarca sytuacja szybko eskalowała. Wydarzenia z 30 maja nadal nie są do końca jasne. Raczej pewnym jest, że do miasta dotarła mało liczna grupa uzbrojonych Boszniaków, która została szybko zneutralizowana przez siły porządkowe. Tego samego dnia w niewyjaśnionych okolicznościach zginął znany serbski bojówkarz. Z czyjej ręki – nie wiadomo do dziś. Faktem jest, że siły serbskie rozpoczęły ostrzał starego miasta. Zginęło ponad 100 osób.
Dzień później zdarzyło się coś, co na zawsze rzuciło cień na Prijedor. Miejski sztab kryzysowy nakazał wszystkim nieserbskim mieszkańcom miasta oznaczyć swoje domy poprzez wywieszenie w oknach i na balkonach białych prześcieradeł. Oni sami byli zobowiązani do noszeni białych opasek na ramieniu, niczym w nazistowskich Niemczech.
Jednocześnie siły serbskie przystąpiły do sukcesywnego „zabezpieczenia” miejscowości wokół miasta. Pretekstem do tego były zarówno prawdziwe, jak i domniemanie działania lokalnej ludności przeciwko siłom porządkowym. Muzułmańscy mieszkańcy Prijedora zostali odcięci od swoich sąsiadów z okolicznych miejscowości i zmuszeni do noszenia wyróżniających ich odznaczeń. Miasto w ich odczuciu stało się czymś na kształt getta.
Mieszkańcy miejscowości podlegających pacyfikacji i generalnie ludność nieserbska wydająca się „podejrzanym elementem” trafiała do wspomnianych już obozów detencyjnych. Wokół Prijedora znajdowały się trzy najsłynniejsze – Omarska, Keraterm i Trnopolje. Przymiotnik „detencyjny” jest tutaj grubym eufemizmem. Human Rights Watch jednoznacznie zaklasyfikowała je jako obozy koncentracyjne.
O ich istnieniu wiemy dzięki błędowi serbskich władz. Gdy pogłoski o obozach zaczęły docierać do zachodnich mediów, Radovan Karadžić wszystkiemu zaprzeczył i zaprosił zagranicznych dziennikarzy, aby ci wskazali, gdzie ich zdaniem znajdują się obozy koncentracyjne. Ed Vulliamy i Penny Marshall z brytyjskiej telewizji postanowili powiedzieć „sprawdzam” i przybyli do Republiki Serbskiej z żądaniem, aby pokazano im obóz w Omarskiej.
W końcu po wybiegach i próbach zniechęcania dziennikarzy, przekierowywania ich do innej placówki, zezwolono im na przyjazd w miejsce, do którego nie dopuszczano wcześniej Czerwonego Krzyża ani wysłanników ONZ. Uprzednio przygotowano obóz i więźniów na wizytę. Wywieziono z niego wszystkie kobiety i dzieci, aby stwarzać pozory, że przetrzymywani są tam wyłącznie bojownicy. Dziennikarzom pozwolono zobaczyć jedynie stołówkę podczas posiłku, jak można się domyślić – specjalnie zainscenizowanego. Efekt tych starań i tak był mroczny, groteskowy i wcale nie pomagał serbskim władzom.
Osadzeni byli przetrzymywani w skandalicznych warunkach. Otrzymywali jeden, lichy posiłek dziennie. Na ujęciach z obozu (film obok) wykonanych przez brytyjskich dziennikarzy doskonale widać zresztą wychudzonych mężczyzn wychodzących ze stołówki. Ed Vulliamy, autor reportażu, wspominał potem o więźniach korzystających z okazji i zabierających kawałek chleba „na później”, być może też dla innych. Na porządku dziennym było bicie, ścieżki zdrowia, gwałty i regularne mordy. W Omarskiej funkcjonował „biały domek”, jako odosobnione miejsce tortur i egzekucji.
W obozie tym zginęło około 700 osób – dużo, zważywszy na to, że działał zaledwie cztery miesiące i został zamknięty tuż po kompromitującej serbskie władze wizycie dziennikarzy. Zamknięty bynajmniej nie z odruchu serca – już wtedy mówiono o ściganiu zbrodniarzy, a serbskie władze zacierały po sobie ślady.
Lista obozów detencyjnych podczas wojny w Bośni i Hercegowinie jest dziś słabo policzalna, choć to liczba idąca raczej w setki. Niektóre były całkiem spore i gromadziły tysiące więźniów przez długie miesiące, inne powstawały doraźnie dla małej liczby więźniów. Służyły też różnym celom, czasami jako obozy jenieckie, co oczywiście nie znaczy, że warunki w nich były zawsze dużo lepsze niż w Omarskiej. Z pewnością jednak te konkretne obiekty w okolicach Prijedora stały się częścią zaplanowanej, systematycznie prowadzonej kampanii czystki etnicznej, mającej na celu trwałe usunięcie z tego terenu ludności nieserbskiej.
W ciągu całego konfliktu z rejonu Prijedora wypędzono dziesiątki tysięcy Boszniaków i Chorwatów. Liczba zabitych w ramach czystki etnicznej cywilów wyniosła: 3 515 Boszniaków, 186 Chorwatów i 78 Serbów. W 2013 roku w Tomašicy odkryto największą jak do tej pory masową mogiłę z czasów wojny, w której znajdują się co najmniej 903 ciała ofiar.
Przez długie lata milczano o tym, co dotknęło Prijedor. Dziś to w większości serbskie miasto. Lokalne władze nie były i nie są zainteresowane niewygodnymi faktami dla obowiązującej w Republice Serbskiej narracji. Narracji, która zakłada, że to Serbowie byli ofiarami i która każe mieszkańcom Prijedora świętować 30 kwietnia jako dzień „wyzwolenia miasta”. Od kogo? Chyba od jego ówczesnych nieserbskich mieszkańców. Rzuca to cień również na tzw. „zwykłych mieszkańców”, którzy w najlepsze uczestniczą w polityce wyparcia. W Republice Serbskiej wciąż, nawet po latach panuje zmowa milczenia. Czy to urażona duma czy obawa, że każdy ma coś do ukrycia? Naprawdę chciałbym wiedzieć.
Na szczęście ofiary zbrodni, dawni mieszkańcy miasta i grupa lokalnych aktywistów, wspólnie postanowili temu przeciwdziałać, organizując Dzień Białych Wstążek po raz pierwszy w 2012 roku. Od tamtego czasu inicjatywa zyskuje na popularności, jest chwytliwa i zdobywa międzynarodowy rozgłos. Miałem przyjemność poznać osoby, które organizują to przedsięwzięcie. Wśród wielu gorzkich przemyśleń pojawia się jednak nieco optymizmu. Ostatnio coraz rzadziej dochodzi podczas nich do ataków fizycznych i werbalnych, a inicjatywa jest już na tyle rozpoznawalna, że lokalnym władzom będzie ciężko ją zlikwidować. Czy zmienia się też sam Prijedor i mentalność niezaangażowanych mieszkańców? Z tym ciężej. Niemniej od serca życzę wszystkiego dobrego na przyszłość.
Patrząc na to, co dotknęło Prijedor i jego okolicę w 1992 roku, można jak przez soczewkę dostrzec mechanizmy działania ludobójczej polityki prowadzonej przez przywódców bośniackich Serbów. Wojna w Bośni i Hercegowinie to niezwykle skomplikowana sprawa, najeżona dezinformacją, niedopowiedzeniami i pułapkami czyhającymi na każdego i każdą, chcącą zgłębić temat. Pamięć o zbrodniach w Prijedorze i jasna ich ocena choć trochę rozświetla światło w tym mroku.
Był to zaledwie, czy może aż jeden z epizodów tego konfliktu, za to niezwykle czytelny. Skojarzenia z II wojną światową nasuwają się bowiem same. Obozy, nazywane eufemistycznie „detencyjnymi”, oznaczanie ludzi opaskami podług ich narodowości, masowe mordy i prześladowania na podstawie przynależności narodowościowej za pomocą przejętego wcześniej aparatu państwa – jeśli to nie wypełnia znamion ludobójstwa to doprawdy nie wiem już co nim jest.
_________________________________________________________________________
Poniżej pełna lista osób skazanych przez haski trybunał za zbrodnie dokonane w rejonie Prijedor.
- Milomir Stakić – dowódca „sztabu kryzysowego” w Prijedorze – 40 lat więzienia
- Zoran Žigić – strażnik w obozach Omarska, Keraterm i Trnopolje – 25 lat
- Mladjo Radić – dowódca zmiany w obozie Omarska – 20 lat
- Duško Tadić – szef Serbskiej Partii Demokratycznej w Prijedorze – 20 lat
- Duško Sikirica – dowódca strażników w obozie Keraterm – 15 lat
- Predrag Banović – strażnik w obozie Keraterm – 8 lat
- Miroslav Kvočka – wysoki rangą strażnik w obozie Omarska – 7 lat
- Milojica Kos – dowódca zmiany w obozie Omarska – 6 lat
- Dragoljub Prcać – sekretarz dowódcy obozu Omarska – 5 lat
- Damir Došen – dowódca zmiany w obozie Keraterm – 5 lat
- Dragan Kolundžija – dowódca zmiany w obozie Keraterm – 3 lata
Cztery kolejne sprawy zostały skierowane do właściwych sądów krajowych w Bośni i Hercegowinie. Większość skazanych jest już na wolności za sprawą wcześniejszego zwolnienia. Prijedor był też elementem aktu oskarżenia w procesach większości liderów Republiki Serbskiej. Nie udało się natomiast skazać Simo Drljačy, szefa lokalnej policji i Milana Kovačevicia, członka „sztabu kryzysowego” – zmarli w trakcie procesu.