Siły Zbrojne Bośni i Hercegowiny są młodym i nieznanym szerzej tworem wojskowym. Ze względu na swoją specyfikę i burzliwą historię należy się im jednak kilka słów. Jak radzi sobie armia złożona z żołnierzy jeszcze nie tak dawno zwaśnionych narodowości? Jak przebiegała wyboista droga do integracji? Co się z nią stanie, jeśli znów dojdzie do niepokojów? Chcemy na te pytania odpowiedzieć. Dziś część pierwsza.
Wystarczy szczątkowe zainteresowanie tematyką Bałkanów Zachodnich, żeby na pierwsze skojarzenie ze współczesną Bośnią i Hercegowiną odpowiedzieć: To strasznie podzielony kraj! Tak jest w istocie. Od ćwierćwiecza, czyli od podpisania układu w Dayton, który zakończył wojnę domową i ustalił ustrój państwa, obywatele Bośni zmagają się z niezliczoną ilością problemów natury strukturalnej i biurokratycznej. Jak to się zatem stało, że w tak wrażliwej materii jak siły zbrojne udało się stworzyć jeden, w miarę spójny organizm? Przekonajmy się.
Zanim zaczniemy jedno przypomnienie i jedno zastrzeżenie. Przypomnienie – jeśli mówimy o Bośniakach, mamy na myśli generalnie obywateli Bośni i Hercegowiny, nieważne jakiej narodowości. Jeśli natomiast mowa o Boszniakach, oznacza to jeden z narodów zamieszkujących kraj, głównie wyznania muzułmańskiego, którzy z tego powodu byli w titowskiej Jugosławii i starszej literaturze określani mianem Muzułmanów (dużą literą jako naród). Zastrzeżenie jest natomiast takie, że tekst trochę pędzi z faktami i sporo rzeczy oraz terminów może być niejasnych. Jeśli tak jest zapraszamy do samodzielnego zgłębiania historii b. Jugosławii bądź napisania na privie na naszym FB (nawet lepiej).
Formacje zbrojne w Bośni i Hercegowinie po zakończeniu wojny
Koniec wojny w Bośni i Hercegowinie zastał kraj totalnie zmilitaryzowany, z trzema armiami występującymi w imieniu poszczególnych narodowości. I tak w 1995 na terytorium kraju działały:
- Armia Republiki Bośni i Hercegowiny (ARBiH – Armija Republike Bosne i Hercegovine) w liczbie 200 000 żołnierzy
- Armia Republiki Serbskiej (VRS – Vojska Republike Srpske) (209 000 żołnierzy)
- Chorwacka Rada Obrony (HVO – Hrvatsko vijeće obrane) (50 000 żołnierzy)
Armii występujących „w imieniu” Chorwatów i Serbów łatwo się domyślić, natomiast należy zniuansować ARBiH, która jest dość powszechnie przypisywana muzułmańskim Boszniakom. Jest to błąd, zmieniający optykę na ten konflikt – niektórzy chcieliby widzieć go jako równorzędne starcie trzech „tak samo złych” stron. Rozczaruję. Prawda jest taka, że ARBiH była armią legalnego i uznawanego na arenie międzynarodowej rządu Bośni i Hercegowiny. Z założenia miała mieć charakter powszechny i wielokulturowy i tak na początku było, kiedy w momencie jej powstania 30% stanowili nie-Boszniacy. Oczywiście z czasem się to w praktyce zmieniło. Wskutek różnych powodów formacja przybrała bardziej boszniacki charakter, faktem jednak pozostaje to, że ARBiH była siłami zbrojnymi jedynej uznawanej organizacji państwowej na terenie BiH. I to takiej, która miała reprezentować wszystkich Bośniaków, bez względu na narodowość. Niemniej na potrzeby krótszej i popularnonaukowej formy wpisu pozwolę sobie utożsamić ARBiH z Boszniakami, jednakże bardzo proszę mieć na względzie powyższe.
Powyższe wartości podane są przez same armie jako stan na 1995 rok. Należy zaznaczyć, że są one jedynie przybliżone i na pewno zawyżone, gdyż panowała tendencja „podciągania” do stanu osobowego armii cywilów. Niemniej daje to nam pewne pojęcia i obraz o tym, jak bardzo zmilitaryzowane było społeczeństwo 4-milionowego kraju w trzecim roku wojny. Nie każdy był uzbrojony, jedni nieźle, drudzy fatalnie, inni w ogóle, ale przez struktury armijne lub paramilitarne przewinęła się ogromna część męskiej populacji kraju.
Przypomnijmy, że status quo w momencie zakończenia konfliktu wyglądało tak, że w 1994 wskutek porozumienia rządu w Sarajewie i separatystów chorwackich utworzono Federację Bośni i Hercegowiny i ARBiH wraz z HVO ruszyły na VRS. Były one połączone w coś, co nazywało się Armią Federacji Bośni i Hercegowiny (Vojska Federacije Bosne i Hercegovine), choć należy dodać, że integracja przebiegała jedynie na najwyższych szczeblach dowódczych. Podziały były zbyt głębokie do zasypania, toteż ARBiH i HVO, mimo bycia formalnie jedną armią, należy raczej traktować jak dwie armie sojusznicze. Nie ma co się dziwić – wojna trwała w najlepsze i był to czas na prowizorium, a nie reorganizację. Po wydarzeniach 1995 roku i udanej, wspólnej ofensywie, ogłoszono rozejm i rozpoczęto negocjacje pokojowe w bazie lotniczej w Dayton. W ich ramach wyłoniła się kwestia tego, jak mają wyglądać siły zbrojne przyszłej, zjednoczonej Bośni i Hercegowiny.
Rola społeczności międzynarodowej w powojennej Bośni
Napisano już wiele tekstów o tym, że porozumienie w Dayton, a co za tym idzie ujęta w jego składzie konstytucja Bośni i Hercegowiny, nie jest najlepiej napisanym i funkcjonującym aktem prawnym. Nie inaczej rzecz się ma, jeśli spojrzymy na zapisy dotyczące sił zbrojnych, które znajdziemy w artykule 5.5. Są one dosyć ogólnikowe, co jasno pokazuje, że porozumienie w sprawie wspólnej armii było w 1995 roku dość mglistą perspektywą. Deklaratywnie zgadzano się wprawdzie, że należy zintegrować siły zbrojne walczących stron, ale raczej później niż wcześniej i nie za bardzo było wiadomo, jak to ma przebiegać. Sam artykuł 5.5 zresztą zakłada istnienie rozdzielnych, równoprawnych sobie armii. Do niego jeszcze wrócimy.
Tymczasem po zakończeniu konfliktu na terytorium Bośni i Hercegowiny rozpoczął swoją misję kontyngent IFOR, czyli Implementation Force, który, jak sama nazwa wskazuje, miał czuwać nad wdrażaniem w życie postanowień układu z Dayton. Po roku na jego bazie pojawił się SFOR, a więc Stabilization Force, który już bardziej ogólnie miał odpowiadać za szeroko pojętą stabilizację kraju. Z kolei w 2004 roku jego kompetencje przejęła misja EUFOR (European Union Force) – pozostaje ona w Bośni do dziś. W miarę upływu lat, liczebność zagranicznych wojsk malała, od 54 000 tysięcy w 1995 roku do 600 w 2020.Wspominamy o tym dlatego, że nie sposób pominąć roli misji zagranicznych w przygotowywaniu gruntu pod wspólną armię Bośni i Hercegowiny. Społeczność międzynarodowa działała tutaj w dwóch obszarach.
Po pierwsze wyciągnięto wnioski z ostatniej wojny. W 1992 roku absolutną przewagę ilościową i jakościową posiadali bośniaccy Serbowie, korzystający ze wsparcia miloszewiciowskiej Jugosławii. Przyczyniło się to do przygniatającej przewagi VRS przez większość konfliktu, podbicia przez bośniackich Serbów terytoriów ze znacznym udziałem ludności nie-serbskiej i masowych czystek etnicznych oraz ludobójstwa. Ba! Jeśli chodzi o ciężkie uzbrojenie to nawet po zakończeniu przegranej przez nich wojny Serbowie posiadali sporą przewagę, a o ich porażce zadecydowały inne czynniki.
Społeczność międzynarodowa wyszła zatem z założenia, że aby wprowadzić względnie trwały pokój „na cito”, należy zrównoważyć potencjał militarny obu stron tak, aby zniechęcić stronę serbską do ponownego podjęcia działań wojennych. Do tego celu powołano osobny program, z inicjatywy głównie Stanów Zjednoczonych. W drugiej połowie lat 90. z zasobów głównie armii USA, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i innych państw islamskich przekazano Armii Federacji Bośni i Hercegowiny 45 czołgów M60A3, 30 czołgów AMX-30 80 transporterów M113, 31 samochodów pancernych Panhard AML-90, 15 helikopterów UH-1, uzbrojenie artyleryjskie, przeciwpancerne i różną drobnicę. Wydatnie polepszyło to stan posiadanego sprzętu, choć rodzaj uzbrojenia, jego zróżnicowanie i ogólny stan techniczny, jaki prezentował, podpowiadają, że przypominało to raczej skup złomu. Zimnowojennego.
Drugim aspektem obecności sił międzynarodowych w Bośni i Hercegowinie była stabilizacja kraju i wspieranie rodzących się struktur i standardów względnie stabilnego państwa. Obejmowało to szereg czynności, od np. rozminowywania po aresztowania zbrodniarzy wojennych. Już jednak sama obecność SFOR miała powstrzymywać niepokoje i stworzyć sprzyjające środowisko do powoli, aczkolwiek następujących zmian. Jeśli chodzi o zagadnienia czysto wojskowe, to siły NATO stanowiły ważny wzorzec dla budującej się Armii FBiH, w czym z pewnością pomogły liczne szkolenia i doradztwo. Tu ciekawostka – prowadzone głównie przez tę samą amerykańską firmę „konsultingową”, która pomagała Chorwatom przed operacją „Oluja”. Choć nie tylko. Oficerowie uczyli się języków obcych, wyjeżdżali na kursy do USA, Kataru i Pakistanu. Poprawiono infrastrukturę wojskową. Czasami chodziło o proste rzeczy, jak cywilizowane warunki w koszarach.
Ważnym aspektem, który można w natłoku informacji pominąć, jest kompletna restrukturyzacja liczebności Armii FBiH dokonana w powojennej dekadzie. Stan na 1995, czyli około 250 000 żołnierzy (200 000 ARBiH, 50 000 HVO), był oczywiście nie do utrzymania. Bośniacy musieli podjąć próbę transformacji swojej armii z masowego, pospolitego ruszenia czasu wojny w mniej liczebną, choć całkowicie profesjonalną armię, przystosowaną do działań w czasie pokoju. Należy dodać, że realia i otoczenie wcale nie było proste. Restrukturyzacja armii następowała powoli, tak jak powoli stosunkowo ubogi kraj dźwigał się ze zniszczeń wojennych. Ćwierć miliona żołnierzy okaleczonych wojną trzeba było rozbroić, puścić do cywila i to najlepiej tak, żeby mieli oni jakieś zajęcie. Kwestia weteranów to nadal jest olbrzymi problem społeczny w Bośni. Niemniej w ciągu 10 lat, dużym kosztem społecznym, zadanie wykonano. W 2004 roku Armia FBiH liczyła 14 000 żołnierzy. Należy dodać, że do 2006 roku zarówno w Federacji, jak i w Republice Serbskiej, utrzymywał się powszechny pobór, co oczywiste, zważywszy na strach przed wybuchem kolejnego konfliktu.
W tym samym czasie VRS przeżywały zapaść. Pozbawiona wsparcia z zagranicy armia Republiki Serbskiej nie była w stanie utrzymać dużej liczebności armii. Nie była jednak też skłonna do jej redukcji. Przyjęto zatem model pośredni. W 1998 roku VRS zostały zredukowane do 10 000 żołnierzy, niemniej oparto się na systemie umożliwiającym szybką mobilizację dużych rezerw w przypadku zaistnienia takiej konieczności. W 2003 roku zredukowano liczebność do zaledwie 6 500 żołnierzy. VRS były zatem dwa razy mniej liczne, słabiej uzbrojone i wyszkolone od swoich sąsiadów z Federacji.
Umocowanie prawne
Wróćmy teraz do artykułu 5.5 konstytucji Bośni i Hercegowiny. Przytoczmy go w całości:
a) każdy członek Prezydium posiada zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi. Żaden z entitetów nie może grozić użyciem siły wobec drugiego oraz bez względu na okoliczności, siły zbrojne jednego entitetu nie mają prawa znaleźć się na terytorium drugiego bez zgody jego rządu oraz Prezydium BiH. Wszystkie siły zbrojne z BiH powinny współpracować ze sobą w zgodzie z suwerennością i integralnością terytorialną BiH
b) Członkowie Prezydium Bośni i Hercegowiny powołają Stały Komitet ds. Wojskowych, który zajmie się koordynacją działań wszystkich armii. Członkowie Prezydium wejdą w jego skład.
Koniec. Dokładnie tyle o siłach zbrojnych stanowi konstytucja Bośni i Hercegowiny. Ciężko powiedzieć, czy kuriozalne zapisy o dwóch armiach w jednym państwie, niby wrogich wobec siebie, ale wspólnie pełniących służbę na rzecz BiH, były traktowanie jako konieczne prowizorium na okres przejściowy, czy jako standard mający obowiązywać przez dłuższy czas. Za tym pierwszym przemawiałoby założenie powszechne w tamtym czasie, że cały układ ma być tymczasowy do czasu wypracowania nowych rozwiązań. Rzeczywistość zweryfikowała te zamiary i Dayton obowiązuje w najlepsze już ćwierć wieku. Niemniej stwierdzenie, jakie zamiary przyświecały autorom rozwiązania „jeden kraj – dwie armie”, wymagałoby dodatkowego rozeznania.
Wyraźny rozdział na AFBiH i VRS obowiązywał dekadę i był skrupulatnie przestrzegany. Jak się łatwo domyślić, zawiodła koordynacja z góry. Co zatem robić, gdy zapisy konstytucyjne są tak skąpe? Z pomocą przychodzi artykuł 3.3a konstytucji, który jasno stwierdza: „Wszystkie funkcje i uprawnienia publiczne, które nie są wprost przypisane na mocy Konstytucji instytucjom Bośni i Hercegowiny [na szczeblu federalnym – przyp. red.], pozostaną w gestii entitetów”. Wszystko więc jasne, Federacja, jak i Republika Serbska, powołały swoje własne ministerstwa obrony, własne łańcuchy dowodzenia; ta druga zarezerwowała sobie nawet we własnej konstytucji prawo do wypowiedzenia wojny. Nieopisany bałagan, a jedyną instytucją, która miała prawo o czymkolwiek decydować na szczeblu centralnym był fasadowy Stały Komitet, który pierwszy raz zebrał się dopiero w 1998 roku.
Na początku XXI wieku splot wydarzeń doprowadził jednak do wyraźnego przyspieszenia integracji obu formacji, w tempie – jak na Bośnię – dość niespotykany.
Integracja
Pierwsze sygnały do zacieśnienia współpracy pojawiły się na przełomie 1997 i 1998 roku. Wtedy to Rada ds. Implementacji Pokoju, międzynarodowy organ mający nadzorować wdrażanie postanowień porozumienia z Dayton, uchwaliła tzw. uprawnienia bońskie. Na ich mocy Wysoki Przedstawiciel dla Bośni i Hercegowiny, reprezentant społeczności międzynarodowej mający czuwać nad procesem pokojowym, zyskał ogromne uprawnienia do ingerencji w wewnętrzne sprawy BiH. Odtąd może zrobić praktycznie wszystko, jeśli w jego opinii zagraża to procesowi implementacji porozumień z Dayton, bądź gdy lokalne władze znajdują się w impasie. Wprawdzie od lat z tego nie korzysta, gdyż w międzyczasie zmieniła się polityka wobec Bośni, a wszyscy zainteresowani najchętniej by ten urząd zlikwidowali, ale nie zawsze tak było. Wysocy komisarze zmieniali już konstytucje obu entitetów, odwoływali urzędników, nadawali hymn państwowy… zostawmy to. Skoro Wysoki Komisarz był w stanie odwołać prezydenta Republiki Serbskiej, to był również zdolny do wprowadzenia radykalnych zmian w zakresie sił zbrojnych. I oczywiście je przeprowadził. Choć niejako przy okazji.
Głównym celem nadania niemal dyktatorskich uprawnień Wysokiemu Komisarzowi było szybkie przeprowadzenie najbardziej palących reform w kraju niedostatecznie przeprowadzającym potrzebne zmiany i integrację. W pierwszej kolejności umocniono system sądowniczy, wprowadzono jednolity system podatkowy, media publiczne itp. Problem był jednak w tym, że i armie obu entitetów stały się trupem w szafie z niedomkniętymi drzwiami, który zaczął naprawdę brzydko cuchnąć i nie dało się go ukryć przed domownikami. W samej końcówce lat 90. instytucje międzynarodowe na fali krytyki postępów BiH opublikowały szereg analiz, które nie pozostawiały suchej nitki na polityce obronnej kraju. W jednym z nich, pochodzącym z 2000 roku wykazano np., że budżety zarówno VFBiH, jak i VRS, przeciekają tak bardzo, że jeśli będzie tak dalej, to za dwa lata wypłatę dostanie zaledwie 1/3 żołnierzy VFBiH oraz 2/3 żołnierzy VRS. Ponadto niemal nic nie wydawano na zakup nowego sprzętu, specjalistyczne szkolenia, utrzymanie infrastruktury i badania. Czasami nawet nie opłacano rachunków. Ot, pieniądze ginęły. Gdzieś. Tymczasem wydatki na obronność sięgały 6% PKB.
Wskazywano – i słusznie – że przyczyną takiego stanu rzeczy jest luksus, na który nie mogą sobie pozwolić nawet bogate państwa, a mianowicie utrzymywanie trzech armii w jednym kraju. Mowa tu o trzech, gdyż należy zaznaczyć, że integracja ARBiH i HVO w ramach FBiH też była dalece niewystarczająca. W końcu ktoś dodał dwa do dwóch i zaczęła rodzić się koncepcja integracji wszystkich formacji w jednej strukturze, przejrzystej i stworzonej od początku. Czasy temu sprzyjały. W Serbii upadł Milosević, a władzę objęła zorientowana bardziej na Zachód opozycja, natomiast Chorwacja, już bez Franjo Tudjmana u steru, stawiała pierwsze kroki na drodze do NATO. Mniej więcej w tym samym czasie w Bośni wybuchła konkretna afera.
Afera Orao
W sierpniu 2002 roku ambasada amerykańska w Sarajewie poinformowała, że posiada informacje, które mogą świadczyć o pogwałceniu przez Bośnię i Hercegowinę embarga ONZ na sprzedaż broni do Iraku, wówczas jeszcze rządzonego przez Saddama Husajna. Byłoby to dość zuchwałe jak na kraj, który od lat był w centrum zainteresowania Narodów Zjednoczonych. Cała sprawa rozbijała się o zakłady lotnicze Orao w Bijeljinie na terytorium Republiki Serbskiej, które miały współpracować z armią Saddama niemalże w przeddzień nadchodzącej inwazji. Serbowie najpierw zaprzeczali, że coś takiego miało miejsce, potem twierdzili, że chodziło tylko o silniki lotnicze, które rzekomo nie były objęte embargiem. Na końcu okazało się jednak, że oprócz silników do myśliwców MiG-21, firma wysyłała do Iraku np. swoich specjalistów czy, już po ujawnieniu sprawy, wiadomości z panicznymi prośbami o zniszczenie dokumentacji w języku serbskim. To trochę zmienia postać rzeczy.
Ambaras wybuchł wtedy na całego, bo organy BiH zajęły się wyjaśnianiem sprawy z właściwym sobie spokojem i opieszałością, co doprowadziło Amerykanów do furii, zwłaszcza, że udawanie, że nic się nie dzieje, szło wtedy Serbom dość dziarsko i interes kręcił się dalej. Bośni całkiem poważnie groziły wtedy sankcje międzynarodowe. Oczywiście Serbowie uznali całą sprawę za kolejny światowy spisek przeciwko narodowi serbskiemu. Kiedy już dogadano się, że mleko się rozlało, rozpoczęły się polityczne przepychanki w samej Republice Serbskiej, kto ma wziąć odpowiedzialność za skandal. Ostatecznie do nałożenia sankcji na BiH nie doszło, ale niespodziewanie zaczęła się rysować szansa na poważną reformę i zjednoczenie wszystkich armii w jedną. Wniosek był następujący – mamy kraj podzielony na dwie części i nie wiemy, co ze swoją bronią robi ta druga część, a może to przynieść opłakane skutki również nam. Argumentowano, że nawet gdyby federalne władze BiH wiedziałyby o procederze, to i tak nie miałyby instrumentów do tego, żeby go powstrzymać.
Błyskawicznie wprowadzono zatem przepisy o centralizacji przemysłu zbrojeniowego, przenosząc kompetencje w tej materii z entitetów na szczebel centralny. Pod koniec października, niemal dwa miesiące po wybuchu afery, do dymisji podał się minister obrony Republiki Serbskiej oraz szef sztabu VRS, a Wysoki Komisarz ds. BiH zapowiedział Sekretarzowi Generalnemu NATO, że wykorzysta ten kryzys do kompletnej przebudowy struktur bezpieczeństwa kraju, co zyskało międzynarodową aprobatę. Tymczasem władze BiH zostały postawione pod ścianą.
Na początku 2003 roku przystąpiono do akcji. Po rezygnacji serbskiego członka Prezydium BiH, wyraźnie zmieniono konstytucję Republiki Serbskiej, usuwając z niej słowa „państwo” na określenie entitetu, „suwerenność” oraz „niepodległość”. Ustanowiono też komisję pod auspicjami Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, która miała przygotować wytyczne pod stałą integrację armii funkcjonujących w Bośni i Hercegowinie. Jak miało się okazać, zakończoną powodzeniem
Podsumowanie
Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że system funkcjonujący w Bośni i Hercegowinie w pierwszych latach po wojnie, polegający na istnieniu różnych armii w jednym państwie, był mocno chybiony i rodził mnóstwo nieprawidłowości. Z pewnością zasługuje na potężną krytykę. Wydaje się jednak, że w momencie zakończenia wojny był jedyną możliwą opcją. Z drugiej strony sporym zaniedbaniem jest tak długie zwlekanie władz BiH ze zmianą tego stanu rzeczy. Czy jednak była na to realna szansa? Pamiętajmy, że kraj ten miał olbrzymie problemy w innych, dużo ważniejszych obszarach. Czy nam się to podoba czy nie, w decydującym momencie sprawy w swoje ręce wzięła społeczność międzynarodowa. Z jakim efektem? O tym wkrótce. Ciąg dalszy nastąpi.
____________________________________________________
Jeśli chcesz wesprzeć naszą pracę zapraszamy na nasz profil na Patronite