5 stycznia bieżącego roku zakończyły się wybory prezydenckie w Chorwacji. Ich niespodziewanym zwycięzcą okazał się kandydat lewicy, Zoran Milanović. Tym samym kończy się okres dość barwnej, choć słabo ocenianej kadencji Kolindy Grabar-Kitarović.
Wybory w Chorwacji miały niespodziewany przebieg już od samego początku, choć przedwyborcze sondaże zupełnie na to nie wskazywały. Aż do rozpoczęcia głosowania, 22 grudnia 2019 r., wydawało się, że porażka urzędującej prezydent jest mało prawdopodobna.
Przedwyborcze sondaże
Na 30 sondaży poparcia, przeprowadzonych od stycznia do listopada 2019, zaledwie dwukrotnie Milanović uplasował się nad Grabar-Kitarović. Na dodatek różnica nie była duża – 0,2% i mieściła się w granicach błędu statystycznego. W pozostałych 28 sondażach kandydatka prawicy wygrywała, czasami zdecydowaną większością.
Ciężko jednak nie zauważyć wyraźnego spadku notowań. Grabar-Kitarović zaczynała z wysokiego pułapu. Rok 2019 zaczynała z przewagą ponad 20 punktów procentowych. Poparcie dla niej zaczęło dramatycznie spadać w okolicach wakacji do tego stopnia, że w grudniu, po oficjalnym rozpoczęciu kampanii wyborczej, praktycznie zrównała się w sondażach z Milanoviciem. No właśnie – zrównała, a nie znalazła się za kandydatem socjaldemokratów. Ale do zaskakujących rozstrzygnięć wyborczych jeszcze przejdziemy.
Pozycja prezydenta w Chorwacji
Pozycja i rola prezydenta w Chorwacji są zbliżone do tej w Polsce, więc nie ma sensu się nad tym zbyt długo rozwodzić. Prezydent reprezentuje kraj, jest naczelnym dowódcą w czasie wojny, mianuje premiera i ogólnie czuwa nad stabilnością i integralnością terytorialną Chorwacji, w rzeczywistości jednak nie posiada zbyt szerokich prerogatyw.
Wybory prezydenckie były jednak istotne z dwóch powodów. Pierwszy jest nieco banalny i polega na tym, że mimo, iż to Rada Ministrów i parlament są bardziej znaczącym ośrodkiem władzy, to właśnie postać prezydenta jest rozpoznawalnym symbolem całego państwa. Wystarczy sobie przypomnieć popularność Kolindy Grabar-Kitarović podczas zeszłorocznego mundialu w Rosji, a następnie zapytać 10 zainteresowanych polityką znajomych, jak nazywa się obecny premier Chorwacji. Rezultat porównania będzie dość oczywisty.
Drugi powód dla którego powinniśmy zwrócić uwagę na rezultat głosowania jest już bardziej konkretny – w tym roku mają się w Chorwacji odbyć wybory parlamentarne. Partia SDP, która osadziła swojego kandydata na stanowisku prezydenta z pewnością będzie mogła liczyć na spory bonus już na starcie kampanii w wyborach do Saboru. Tym bardziej, że odbędą się one najprawdopodobniej w okolicach grudnia, co daje nam niemal cały rok funkcjonowania w kohabitacji. Wynikający z takiego modelu stopień wydajności rządów, a raczej jej częsty brak, może skutecznie zniechęcić wyborców do utrzymywania takiego/obecnego? stanu rzeczy.
Oczywiście nie przesądzam z góry wyników najbliższych wyborów parlamentarnych, ale to temat na zupełnie inną okazję.
Zoran Milanović, nowy-stary kandydat
Co więc się stało po drodze, że kandydatce HDZ szło tak dobrze, a na koniec się nie udało? Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim Kolinda Grabar-Kitarović przegrała z kretesem kampanię wyborczą, mającą z grubsza formę wzajemnego wypominania, kto co zrobił źle i kto czego nie zrealizował, będąc u władzy. Trzeba bowiem wiedzieć, że Zoran Milanović pełnił już urząd premiera w latach 2011-2016. I trafił na wyjątkowo ciężki okres, mimo że w 2013 roku wprowadził kraj do Unii Europejskiej.
W polityce wewnętrznej wyzwaniem stała się kwestia praw osób LGBT+. Wprawdzie rząd Milanovicia przeforsował wprowadzenie związków partnerskich dla osób tej samej płci, jednak nie przysporzyło mu to popularności. Dotkliwą porażką premiera stało się referendum rozpisane z inicjatywy środowisk katolickich. Mimo że nie było ono wiążące, a frekwencja osiągnęła 38%, to aż 66% głosujących opowiedziało się za wpisaniem tradycyjnej definicji małżeństwa do konstytucji. Oczywiście postulat nie został zrealizowany, natomiast Milanović mocno zaangażował się w kampanię głosowania na „nie”.
Dalej mieliśmy prawdziwą kaskadę nieszczęść dla lewicowego rządu. Początkowo wysokie poparcie uleciało już po dwóch latach. W 2013 roku SDP przegrało wybory do Parlamentu Europejskiego i samorządowe. Przez całą kadencję rząd zmagał się z fatalną sytuacją ekonomiczną kraju. Te same zarzuty Milanović zresztą kierował podczas kampanii w 2019 r. pod adresem obecnie rządzącej, prawicowej HDZ oraz reprezentującej tę partię swojej rywalki na urząd prezydencki. O ile problemy ekonomiczne i oparta głównie na turystyce gospodarka Chorwacji są szerszym problemem niż kilka przepisów, które dany rząd wprowadził bądź nie, o tyle chyba wszyscy zgodzimy się, że to doskonałe paliwo dla każdej kampanii wyborczej.
Uchodźcy, taśmy i prężenie muskułów
Tym, co jednak ostatecznie pogrzebało rząd Milanovicia, był pamiętny kryzys uchodźczy w 2015 roku. Chorwacja zupełnie sobie z nim nie poradziła (nic zresztą dziwnego), a do tego doszedł poważny zatarg z Serbią. Cała sprawa była nieco groteskowa, gdyż chorwacki rząd oskarżył Belgrad, że specjalnie kieruje duże liczby uchodźców do Chorwacji, a nie na Węgry czy do Rumunii. Eskalacja skończyła się blokadą – Serbia wstrzymała import z Chorwacji, a Zagrzeb odpowiedział zakazem wjazdu na terytorium kraju dla wszystkich aut z serbskimi rejestracjami. Kryzys ten trwał zaledwie jeden dzień, ale zrujnował delikatne stosunki z Serbią.
W 2015 lewica przegrała kolejne wybory, tym razem prezydenckie. Urzędujący wówczas prezydent, Ivo Josipović z SDP, mimo zwycięstwa w pierwszej turze, o zaledwie 32 tysiące głosów przegrał z imponującą wówczas energią i optymizmem Kolindą Grabar-Kitarović. Odbywająca się w schyłkowym okresie rządów Milanovicia kampania prezydencka obnażyła wszystkie wady ówczesnej SDP: moralizatorstwo, bufonadę i stosowanie agresywnej narracji.
To wtedy Milanović złośliwie nazwał publicznie Grabar-Kitarović „prima balleriną”, a sztab Josipovicia sam sobie strzelił w stopę przed drugą turą ostro atakując antyestablishmentowego kandydata, który osiągnął trzeci wynik. Populista czy nie, jego elektorat mógł przeważyć szalę zwycięstwa w ostatecznym rozrachunku. I przeważył, tyle że na korzyść Grabar-Kitarović i to na własne życzenie sztabowców SDP.
Okoliczności porażki w drugiej turze w 2015 roku warto zapamiętać – pięć lat później lewica tego samego błędu już nie powtórzy. Milanović natomiast, będąc już w opozycji, wypłynął ponownie w kampanii w wyborach do parlamentu w 2016 roku. Gigantyczną aferą stał się wyciek nagrań ze spotkania polityka ze środowiskiem weteranów wojny lat 1991-1995. Milanović w bezpośrednich słowach najpierw „objechał” sąsiednie kraje, twierdząc m.in., że „Serbowie chcieliby rządzić Bałkanami a to cieniasy”, „Bośnia i Hercegowina to nie jest państwo – nie ma tam z kim poważnie gadać”, kończąc konstatacją, że okrzyk Za dom – spremni (motto ustaszy – chorwackich nazistów, dość często wykorzystywane podczas wojny i obecnie wśród środowisk skrajnie prawicowych) za bardzo go nie rusza, ale prosi, żeby go nie wykonywać publicznie, bo to szkodzi wizerunkowi Chorwacji.
Wszystko to oczywiście zostało podczas grudniowej kampanii wyborczej Milanoviciowi wypomniane. Grabar-Kitarović jednak złapała się w ten sposób we własne sidła. Milanović w każdym przypadku mógł bowiem uśmiechnąć się, potwierdzić, po czym zapytać – „Wy też mieliście cztery lata i co zrobiliście?”, po czym skontrować swoją listą niedotrzymanych przez HDZ obietnic. A ta jest przynajmniej równie długa, co spis przewin Milanovicia.
Kolinda Grabar-Kitarović i soft-nacjonalizm HDZ.
Przede wszystkim HDZ nie udało się postawić na nogi chorwackiej ekonomii. Sytuacja obecnie jest nieco lepsza, zwłaszcza w dziedzinie walki z bezrobociem, natomiast nadal da się zauważyć w społeczeństwie pewną stagnację. Gospodarka Chorwacji uzależniona jest od jednego sektora – turystyki, który stanowi ok. 40% przychodów eksportowych (dla porównania Polska – mniej niż 5%). Rodzi to różne zagrożenia. Sektor ten jest wrażliwy na wszelkie załamania, co potwierdził kryzys w 2008 roku i fakt, że Chorwacja wychodziła z niego całą następną dekadę. Ponadto kraj jest rozwarstwiony i rozwija się nierównomiernie. Bogata Dalmacja i Istria, rolnicza Slawonia natomiast – szkoda gadać. Sytuacji nie poprawiają wysokie ceny podstawowych towarów i usług. Mimo pewnych pozytywnych zmian, społeczeństwo chorwackie nie widzi znaczących zmian w modelu zarządzania gospodarką.
Punkt drugi – polityka historyczna i stosunki z sąsiadami. O ile „taśmy Milanovicia” były skandalem, tak są niczym wobec tego, co niekiedy było udziałem Grabar-Kitarović. Ci, którzy spodziewali się, że będąc członkinią prawicowej partii, po wyborze na urząd prezydenta zarzuci ona typową dla chorwackiej prawicy retorykę, srogo się zawiedli.
Kadencja Grabar-Kitarović upłynęła pod znakiem kontrowersyjnych, dwuznacznych wypowiedzi i gestów, Historia jest szalenie wrażliwym tematem w Chorwacji. Podczas II wojny światowej, marionetkowe państwo ustaszy kolaborowało z nazistowskimi Niemcami, w pełni współpracując w ludobójstwie Żydów i Romów, dokładając do tego swój wariant w postaci eksterminacji Serbów.
Trudna historia niezależności Chorwacji
Niezależne Państwo Chorwackie (NDH) wypracowało swoją odmianę teorii rasowej, według której Serbowie mieli być rasą niższą. Reżim Ante Pavelicia stworzył więc całe instrumentarium ludobójstwa na wzór nazistowski, czego zwieńczeniem był obóz śmierci w Jasenovacu, w którym zginęło co najmniej 77 tysięcy ludzi – głównie Serbów, Romów i Żydów, ale też osób innych narodowości, choćby Chorwatów, sprzeciwiających się ustaszom.
Z drugiej strony sam Josip Broz Tito był w połowie Chorwatem, a szeregi jego partyzantów rekrutowały się masowo również spośród Chorwatów. Po zwycięstwie w II wojnie światowej Tito starał się wygaszać etniczne animozje poprzez gloryfikację partyzantów i ich wkład w zwycięstwo, z drugiej strony krwawo rozprawiając się z ustaszami i ich sympatykami. Sporo Chorwatów znalazło się za granicą. Diaspora, podobnie jak w przypadku choćby emigracji ukraińskiej, stała się przechowalnią nacjonalistycznej ideologii.
Kwestia NDH powróciła z pełną mocą w latach 90. Ideologia i symbolika ustaszy znów wypłynęły na powierzchnię, po części na zasadzie przeciwieństw. Serbowie walczyli, przynajmniej oficjalnie, o integralność terytorialną Jugosławii, stąd chorwacka prawica, będąc w opozycji, podkreślała swój antykomunizm i w różnym stopniu próbowała – delikatnie mówiąc – poddać rewizji obowiązującą wówczas wersję historii. Od tego czasu da się zauważyć w społeczeństwie chorwackim spore zróżnicowanie w podejściu do NDH – od jawnego ustaszyzmu po całkowite potępienie i gloryfikację rządów Tity. Nie zaryzykowałbym tezy, że jest to oś podziału, która determinuje kształt chorwackiego społeczeństwa, niemniej warto mieć to na względzie, także w kontekście polityki.
Kolinda Grabar-Kitarović nie zrobiła więc nic, aby odpiąć HDZ łatkę partii promującej soft-nacjonalizm. Wręcz przeciwnie, wielokrotnie dolewała oliwy do ognia. Jak choćby wtedy, kiedy 9 maja 2019 r., w rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej, upamiętniła chorwackich partyzantów Tity… na Twitterze, a sama wybrała się do Bleiburga.
Sprawa Bleiburga
Ta austriacka miejscowość była miejscem samosądu, dokonanego przez partyzantów Tity. Ofiarami byli żołnierze i policjanci NDH, kolaboranci i cywile. Wiedząc o losie, jaki ich najpewniej spotka, zdecydowali się poddać Brytyjczykom w Austrii, jednak ci przekazali ich armii jugosłowiańskiej. Zakończyło się to masową egzekucją, a liczba ofiar nie jest do dziś znana. Najprawdopodobniej jest to około 10-15 tys. ludzi.
Po wojnie sprawę Bleiburga nagłaśniały emigracyjne koła nacjonalistyczne, a do głównego nurtu wrócił w latach 90. jako komunistyczna zbrodnia na narodzie chorwackim. Rozpoczęły się coroczne państwowe uroczystości, obchodzone przez prawicę, bojkotowane przez lewicę. Bojkotowane całkiem słusznie, bo uroczystości w Bleiburgu były okazją do prezentacji symboliki i ideologii ustaszowskiej oraz rewizjonistycznej narracji wybielającej zbrodnie NDH. A to wszystko w obecności i przy poklasku chorwackich oficjeli.
W 2012 obchody państwowe w Bleiburgu zostały zawieszone, na skutek obaw o promowanie podczas nich nacjonalizmu, powróciły jednak po dojściu do władzy HDZ. W 2019 roku austriacki rząd wydał oświadczenie, że zezwoli na zorganizowanie uroczystości, jednakże tylko wtedy, kiedy będą one zgodne z tamtejszym prawem, zakazującym korzystania z nazistowskiej symboliki, która w poprzednich latach była standardem.
Tak więc 9 maja 2019 roku, w dzień zakończenia drugiej wojny światowej, Kolinda Grabar-Kitarović, prezydent Chorwacji, złożyła kwiaty pod pomnikiem – jak to określiła „niewinnych ofiar zamordowanych przez armię jugosłowiańską”. Nie będę tutaj rozstrzygał kwestii Bleiburga, natomiast ewidentnie na tym przykładzie widać, w jakim kierunku szła polityka historyczna firmowana przez panią prezydent.
Milczenie jest złotem
Grabar-Kitarović dała zresztą wiele innych powodów, żeby tak sądzić. Stwierdziła, że ustaszowskie zawołanie „Za dom – spremni” jest „tradycyjnym chorwackim pozdrowieniem”, a podczas spotkania z diasporą w Buenos Aires wygłosiła przemówienie w którym chwaliła Argentynę jako miejsce, w którym „chorwacka emigracja mogła bez przeszkód świadczyć o swoim patriotyzmie”.
Publicznie wyznała, że jej ulubionym piosenkarzem jest tworzący w nurcie „tożsamościowego rocka” Marko Perković „Thompson”, który otwarcie deklaruje sympatię dla ustaszy, na koncertach wykonuje ustaszowskie hymny, a największy przebój rozpoczyna oczywiście gromkim „Za dom – spremni”. Muzyk był również objęty trzyletnim zakazem wjazdu do strefy Schengen ze względu na propagowanie faszyzmu.
Prezydent pozwoliła sobie również na dwuznaczne wypowiedzi przy okazji wyroku „chorwackiej szóstki” w Hadze i samobójstwa Slobodana Praljaka. Grabar-Kitarović skomentowała, że „Praljak był człowiekiem, który wolał oddać swoje życie niż żyć, będąc oskarżonym o przestępstwa, których – jak wierzył – nie popełnił” oraz, że „wyrok jest ciosem w serce Chorwatów i pozostawia haski trybunał z ciężarem wiecznej wątpliwości co do skuteczności misji, do której został powołany”.
Przypomnijmy, że trybunał uznał chorwackich dowódców z Hercegowiny za winnych czterech przypadków poważnego naruszenia konwencji genewskich, sześciu naruszeń praw i zwyczajów wojny i pięciu zbrodni przeciwko ludzkości.
Kolejne afery i kontrowersje z udziałem Grabar-Kitarović w zestawieniu z przekonaniem społeczeństwa chorwackiego o niemocy rządów HDZ przyczyniły się do postępującej, choć na początku niezauważalnej, erozji poparcia dla pani prezydent. Nakładały się na to problemy w polityce zagranicznej. Grabar-Kitarović nie poprawiła znacząco stosunków z Serbią, zdenerwowaną dodatkowo wybuchającymi co chwila skandalami na tle historycznym. Na dodatek doszły problemy z Bośnią i Hercegowiną i tamtejszą chorwacką mniejszością, którą Zagrzeb bezwzględnie wspiera. Napisać, że stosunki na linii Zagrzeb – Sarajewo są niezbyt dobre, to nie napisać nic.
Outsider
Frustracja rządami HDZ została skanalizowana wyłonieniem trzeciego poważnego kandydata do prezydenckiego fotela. Kandydata, który popierał prawicową narrację historyczną, z którą nadal sympatyzuje zdecydowana większość obywateli, ale obiecującego większą skuteczność w codziennej polityce.
Na chorwackiej scenie politycznej zabłysnął Miroslav Škoro. Popularność zdobył jako wykonawca patriotycznych szlagierów, wychwalających Chorwację, walkę o niepodległość i oskarżonego o zbrodnie wojennego generała Ante Gotovinę. W międzyczasie aktywnie działał politycznie, będąc związany z HDZ. Ciekawostką jest, że w latach 90. pełnił funkcję konsula generalnego na Węgrzech, nie przerywając przy tym kariery wykonawcy muzyki ludowej – podczas swojej kadencji zdołał nawet wydać płytę.
Škoro udało się skapitalizować obecny i w Chorwacji trend zmęczenia społeczeństwa starymi elitami. Kreował się na outsidera, obiecującego „zwrócić Chorwację zwykłym ludziom”. Popierany przez środowiska nacjonalistyczne i katolickie, odwrotnie niż Grabar-Kitarović, nie wahał się przed korzystaniem z pozytywnych odniesień do mrocznych kart chorwackiej historii.
To właśnie HDZ i urzędująca prezydent stały się głównym celem Škoro. Muzyk narzucił sztabowi Grabar-Kitarović wyścig w udowadnianiu, kto jest większym patriotą i lepiej realizuje polityczny testament Franjo Tudjmana, pierwszego prezydenta niepodległej Chorwacji, autorytarnie rządzącego krajem do swojej śmierci w 1999 roku.
Biorąc pod uwagę zmęczenie rządami HDZ, była to bardzo dobra taktyka. Rzecz bowiem nie w tym, że ideologia HDZ nie cieszy się popularnością w chorwackim społeczeństwie. Problem polega na tym, że powszechnie uważa się, że jest w tym nieskuteczna, przechodzi kryzys i nie ma nic wspólnego z dawnymi liderami. Škoro jawił się więc jako ktoś, kto zostawi świętości w spokoju i umocni obecny porządek, ale jednocześnie jest bardziej autentyczny i „niezepsuty przez władzę”. A poza tym ludzie mu ufają, bo ładnie śpiewa.
Stąd gdy tylko wyłonili się zdecydowani i wyraziści kandydaci, Grabar-Kitarović, atakowana zarówno z lewej, jak i prawej strony, zaczęła błyskawicznie tracić w sondażach. Na początku września notowania trzech głównych kandydatów były już porównywalne. Milanović i Grabar-Kitarović wymieniali się na prowadzeniu, mając w sondażach około 25%, a tuż za nimi plasował się Škoro, cieszący się poparciem około 20% ankietowanych.
Niespodziewane rozstrzygnięcia
Było jasne, że pierwsza tura będzie starciem trzech w miarę równorzędnych kandydatów, z których jeden odpadnie. I było się można spodziewać, że elektorat przegranego może być języczkiem u wagi w ostatecznym rozstrzygnięciu.
22 grudnia odbyło się głosowanie. Najwięcej głosów uzyskał Zoran Milanović (29,55%), drugie miejsce zajęła Kolinda Grabar-Kitarović (26,65%), trzecie – Miroslav Škoro (24,45%). Pierwszą turę opisywaliśmy na naszym fanpage’u. Co mówił nam ten wynik?
Po pierwsze to, że zwycięstwo Grabar-Kitarović nad Škoro zaledwie dwoma punktami procentowymi potwierdziło kryzys jej prezydentury i pokazało, jak łatwo jest odebrać jej poparcie, atakując rozpoznawalną i lubianą osobowością z konserwatywnych i nacjonalistycznych pozycji.
Po drugie szybki rzut oka na rozkład głosów pokazywał, że tradycyjny podział kraju nadal ma się w najlepsze. HDZ zdecydowanie wygrało w Dalmacji i środkowej Chorwacji, SDP natomiast z ogromną większością wzięło Istrię oraz głosy serbskich wyborców i z nieco mniejszą Zagorje i Zagrzeb. Tradycyjnie prawicowa Slawonia zagłosowała natomiast przede wszystkim na pochodzącego z Osijeku Škoro. Wśród diaspory, w której najwięcej jest Chorwatów z Bośni i Hercegowiny, miażdżące zwycięstwo odniosła Grabar-Kitarović.
Wyborcza matematyka
Kandydatka HDZ odniosła kompletną porażkę w dużych miastach powyżej 100 tys. mieszkańców. Nie wygrała w żadnym. W Zagrzebiu, Rijece i Splicie wygrał Milanović, w Osijeku bezkonkurencyjny okazał się Škoro.
Było wiadome, że o wyniku drugiej tury zadecyduje w dużej mierze elektorat Škoro i innych kandydatów. Żeby to lepiej zobrazować przytoczmy liczby bezwzględne:
- Milanović w pierwszej turze otrzymał ok 563.000 głosów
- Grabar – Kitarović – 508.000.
Różnica wynosi ok 55.000. Tymczasem na Miroslava Škoro głos oddało aż 465.000 uprawnionych, a na pozostałych kandydatów łącznie 345.000, co daje nam łącznie 810.000 głosów, o które w drugiej turze można było zawalczyć.
Część obserwatorów, w tym ja, dało się zwieść konstatacją, że prawicowi wyborcy Škoro i tak w drugiej turze zagłosują na Grabar-Kitarović, w związku z tym mimo słabych notowań jest ona faworytką drugiej tury.
Po raz kolejny jednak nie doceniono czynnika ludzkiego. Milanović nie tylko utrzymał przewagę w liczbie głosów po pierwszej turze. On ją dwukrotnie powiększył! Byłoby to niemożliwe bez pozyskania sporej części głosów oddanych w pierwszej turze na Miroslava Škoro. Potwierdzają to zresztą szczegółowe wyniki. Tam, gdzie w pierwszym głosowaniu wygrał Škoro, nie nastąpiła wcale deklasacja Milanovicia. Tylko w jednym okręgu i to najmniejszym, nie licząc głosów z zagranicy, poparcie dla Grabar-Kitarović przekroczyło 60%. W jednym z nich zdarzyło się nawet, że pierwszą turę wygrał Škoro, a drugą Milanović.
Oczywiście nie było tak, że wyborcy Škoro w większości poparli kandydata lewicy. Jak na dłoni widać jednak, że spora ich część musiała być zwolennikami opcji „wszyscy byle nie Kolinda” i to już można uznać za pewną ciekawostkę. Ostatecznie drugą turę wygrał Milanović z wynikiem 52,7%. Trzeba też oddać zwycięzcy, że po pierwszej turze potrafił wycisnąć maksimum z negatywnego elektoratu Grabar-Kitarović, głównie w dużych miastach i regionach tradycyjnie umiarkowanych.
Milanović, mimo tego że ma za sobą kontrowersyjną przeszłość i spore niepowodzenia na stanowisku premiera, był jednak na tyle wyrazistym i konkretnym kandydatem, że był w stanie odebrać kandydaturę Grabar-Kitarović. Co więc ta zmiana może oznaczać dla Chorwacji?
Co w Chorwacji po wyborach?
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to będąc ostrożnym, możemy się spodziewać ocieplenia stosunków z pozostałymi państwami b. Jugosławii. Chorwacja w tym półroczu przewodzi w Radzie UE, a integracja Bałkanów Zachodnich ze Wspólnotą jest jednym z najbardziej gorących tematów. Chorwacja, chętnie stawiająca się w roli adwokata regionu w UE, chcąc czy nie, będzie musiała wykonać pewne kroki w celu naprawy obecnej sytuacji.
Pytanie, jak zabierze się do tego Milanović, mający na koncie kontrowersyjne wypowiedzi względem sąsiednich państw, pozostaje natomiast otwarte. Szersza polityka międzynarodowa, zwłaszcza stosunek do UE i NATO, jest jednoznaczna i to bez względu na opcję polityczną, nie ma więc sensu się nad tym rozwodzić.
Pytanie, jak zabierze się do tego Milanović, mający na koncie kontrowersyjne wypowiedzi względem sąsiednich państw, pozostaje natomiast otwarte. Szersza polityka międzynarodowa, zwłaszcza stosunek do UE i NATO, jest jednoznaczna i to bez względu na opcję polityczną, nie ma więc sensu się nad tym rozwodzić.
W dziedzinie polityki wewnętrznej nie spodziewałbym się jednak radykalnego zwrotu, jak chcą niektórzy entuzjastycznie nastawieni lewicowi komentatorzy. Mimo tego, że Milanović zasłynął postępowymi reformami podczas rządów w latach 2011-2015, nie uchodzi on za radykalnego reformatora. Będzie prowadził raczej politykę typową dla socjaldemokratycznego establishmentu, nie ruszając podstaw współczesnej chorwackiej tożsamości, starając się bazować na szerokiej platformie społecznego porozumienia. Kwestie ekonomiczne pozostawię bez komentarza, gdyż nie leży to w kompetencjach prezydenta.
Z niecierpliwością obserwujmy zatem przebieg wydarzeń. Najbliższe miesiące mogą być ważne dla przyszłości Bałkanów Zachodnich, a Chorwacja ma tu swoją rolę do odegrania. Pytanie tylko, na ile i na jak długo kohabitacja lewicowego premiera z rządem HDZ sprawi, że polityka tego kraju będzie prowadzona „na pół gwizdka”.