26 kwietnia 2019 roku Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak podpisał kontrakt na cztery maszyny AW-101 dla polskiej Marynarki Wojennej. Za niespełna 1,65 miliarda złotych owe maszyny mają wesprzeć starzejącą się flotę śmigłowców, Zwalczania Okrętów Podwodnych (ZOP) oraz morskiego poszukiwania i ratownictwa (SAR), Mi-14 PŁ/R. Zakup ten jest kolejnym, po kontrakcie na S70i Black Hawk, homeopatycznym zakupem, który nie zmienia nic. Tak jak w przypadku S70i wybór maszyny nastąpił bez przetargu. Ministerstwo Obrony po raz kolejny arbitralnie wybrało maszynę jednego konkretnego producenta i zakupiło, nie porównując jej z innymi na rynku.
Aby dobrze zrozumieć kuriozum sytuacji należy przyjrzeć się samej maszynie, jaką jest AW-101 oraz konfiguracji w jakiej został zakupiony. Należy również przedstawić sytuacje lotnictwa Polskiej Marynarki Wojennej (PMW) oraz zrozumieć kontekst polityczny tego zakupu.
Śmigłowce PMW
Po zerwaniu negocjacji z jedynym zwycięzcą postępowania na śmigłowce wielozadaniowe dla Wojska Polskiego, sytuacja z tymi maszynami w Marynarce Wojennej RP z złej zmieniła się w dramatyczną. Obecnie do wykonywania zadań ZOP PMW wykorzystuje dwa rodzaje maszyn, ciężkie bazowania lądowego Mi-14 PŁM i lekkie, zintegrowane z fregatami typu OHP, SH-2G. Te pierwsze pochodzą jeszcze z czasów ZSRR, są bardzo starymi i wysłużonymi maszynami, pomijając fakt ich wyposażenia nieprzystającego do wymagań współczesnego pola walki, są one po prostu wyeksploatowane, a dalsze ich użytkowanie jest groźne dla samej załogi. Ich szybkie zastąpienie jest kluczowe dla zachowania polskich zdolności ZOP. Te drugie natomiast są młodsze o około dekadę, co bynajmniej nie czyni z nich młodych maszyn. PMW posiada 4 SH-2G, z czego trzy były modernizowanie, a dwa są zazwyczaj zdolne do lotu. Stanowią one uzupełnienie dla używanych w Polsce dwóch fregat OHP. Niestety także te śmigłowce muszą zostać niedługo wycofane, ponieważ ich producent zakończył produkcje części zamiennych, a tym samym przerwał najważniejszy element łańcucha wsparcia eksploatacyjnego. Stawia to PMW w całkowitym kryzysie, ponieważ straci ona niedługo zarówno śmigłowce pokładowe jak i bazowania lądowego, a co za tym idzie zdolności ZOP. Najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji byłby zakup 6 do 8 śmigłowców ZOP mogących operować z pokładów okrętów. Przy czym 8 to optymistyczna liczba, 6 na styk pokrywająca nasze potrzeby, a 4 to absolutne minimum.
Do zadań SAR PMW również wykorzystuje dwa rodzaje śmigłowców, W-3 Anakonda w różnych odmianach oraz Mi-14PŁ/R. Pierwsze to znane i produkowane w Polsce Sokoły dostosowane do prowadzenia zadań poszukiwawczo-ratowniczych nad akwenem morskim. Problemem tej maszyny jest zasięg, niepozwalający jej na operowanie nad całą polską strefą odpowiedzialności na Bałtyku oraz względnie mała przestrzeń kabiny, niepozwalająca na podjęcie wielu rannych. Po zerwaniu negocjacji na śmigłowce wielozadaniowe, SZ RP wydały miliony złotych na przebudowanie śmigłowców transportowych i ratownictwa lądowego, do standardu pozwalającego im wykonywać zadania morskiego SAR. Maszyny Mi-14PŁ/R są dużymi i ciężkimi śmigłowcami, mogącymi operować w całej polskiej strefie odpowiedzialności, niestety znajdują się one w fatalnym stanie technicznym. Warto dodać, że są to maszyny ZOP przebudowywanie do wykonywania zadań poszukiwawczo-ratowniczych. PMW potrzebuje minimum 4, a najlepiej 6 średnich śmigłowców morskiego SAR, aby móc wypełnić swoje zobowiązania oraz zapewnić bezpieczeństwo nad Bałtykiem. Należy podkreślić, że zakupem zaledwie 4 AW-101, MON chce zstąpić blisko 14 maszyn i to dwóch zupełnie różnych specjalizacji.
AW-101 i jego polska konfiguracja
AW-101 jest ciężką, trzy silnikową maszyną powstałą w brytyjsko-włoskiej kooperacji. Posiada ona niewątpliwe zalety, jak duży udźwig, wysokie bezpieczeństwo lotu oraz optymalny (jak na warunki polskie) zasięg. Jednakże maszyna ta jest bardzo droga w eksploatacji. Więcej silników to wprost proporcjonalna liczba roboczogodzin potrzebnych na utrzymanie śmigłowca w dobrej kondycji technicznej oraz większe zużycie paliwa. Przekłada się to na znacznie większe koszty godziny lotu i zmniejszenie samego nalotu na rzecz obsługi technicznej. Należy zadać pytanie, czy Polskę na to stać? Potrzebujemy śmigłowców w stałej gotowości do podjęcia akcji ratowniczej, jednocześnie załogi muszą szkolić się na innych maszynach, a jeszcze kolejne będą znajdować się na obsłudze technicznej. Aby dwa śmigłowce były w gotowości do działania PMW potrzebuje 6 maszyn. Kupno tylko 4 maszyn i to takich, których obsługa techniczna jest czasochłonna i droga jest kontrproduktywne.
Kolejnym problemem AW-101 jest jego waga. Pusta maszyna waży 10 500 kg, aby podać to w perspektywę, maksymalna masa startowa bojowego, w pełni zatankowanego i uzbrojonego, AH-64 Apache to 10 433 kg. Dodatkowo w PMW nie ma i nie planuje się okrętu, zdolnego przyjąć cięższy niż 10 000 kg śmigłowiec. Oznacz to, że AW-101 nie będą mogły lądować, a co za tym idzie wspierać okrętów polskiej floty. Ta „drobna” niedogodność zmusza PMW do zakupu kolejnego rodzaju śmigłowca ZOP, tym razem lżejszego, który będzie wstanie kooperować z naszymi okrętami. Co spowoduje powstanie kolejnej mikrofloty, horrendalnie drogiej i trudnej w utrzymaniu lub całkowite pozbawienie jednostek nawodnych marynarki wojennej wsparcia lotnictwa pokładowego.
Wreszcie, konfiguracja AW-101 dla Polski. Polska zdecydowała się zakupić wersje nieistniejącą nigdzie indziej na świecie. W swej niespotykanej mądrości, MON, zamiast kupić po 4 śmigłowce ZOP i SAR, co z trudem wypełniło by niezbędne minimum, zakupił 4 śmigłowce ZOP/SAR. Oznacza to, że jedna maszyna będzie zarówno pełnić dyżury SARowskie, jak i będzie zwalczać wrogie okręty podwodne. Co jest tak absurdalne jak brzmi i całkowicie niewykonalne. Pomimo modułowej budowy AW-101, zmiana konfiguracji wyposażenia z ZOP na SAR i na odwrót będzie trwała ponad 4 godziny. Czy topiący się rybak lub wrogi okręt podwodny poczeka na ten śmigłowiec? Ministerstwo kupiło potworka, który nie ma wypełniać zadań mu powierzanych, a raczej ma stanowić pewien ruch polityczny.
Polityka a zakup
Zakup ten nie jest realizacją potrzeb sprzętowych Polskiej Marynarki Wojennej, lecz realizacją potrzeb politycznych. Reklamowano ten zakup jako zakup w polskiej fabryce, jednakże PZL Świdnik nie jest polski, należy do włoskiej Leonardo Grup. Sam AW-101 zaś nie jest i nie będzie w nim produkowany, maszyna ta wytwarzania jest w brytyjskich zakładach w Yeovil. Włoskie zakłady znajdujące się na terenie Polski, bo tak należy pisać o PZL Świdnik, otrzymają jedynie wewnątrz spółkowy transfer technologii. Głównym beneficjentem, wycenionego na niemal 400 mln zł offsetu, będą jednak Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1. Transfer ten obejmuje montowanie tapicerki, malowanie maszyny i zdolności obsługi technicznej. Można wiec, całkiem słusznie, zadać pytanie, dlaczego? Jest to czysty wybieg polityczny, mający na celu pokazanie społeczeństwu, że władza dba o bezpieczeństwo militarne oraz spełnienie wyborczych obietnic, jeszcze z 2015 roku, względem związków zawodowych PZL Świdnik. Prawo i Sprawiedliwość samo stworzyło ten problem, zrywając negocjacje z jedynym zwycięzcą postępowania na śmigłowce wielozadaniowy dla Wojska Polskiego. Gdyby w 2015 lub nawet w 2016 roku podpisano kontrakt na śmigłowce H225M Caracal, problemu w ogóle by nie było, a pierwsze maszyny latały by już w Siłach Zbrojnych RP. Nie trzeba by było przebudowywać śmigłowców W-3 do standardu medycznego, nie trzeba by był rozpisywać dwóch przetargów na maszyny ZOP i wsparcia działań specjalnych, następnie ich anulować i kupić te śmigłowce z pominięciem prawa i logiki. Flota maszyn byłaby zunifikowana co znacznie obniżyłoby koszty obsługi technicznej i koszty szkolenia załóg. Stało się jednak inaczej.
Działania takie należy oceniać jednoznacznie negatywnie. Polskie Siły Zbrojne potrzebują natychmiastowej modernizacji w przytłaczającej większości aspektów. Przy tak trudnej sytuacji nie możemy pozwalać sobie na marnotrawstwo środków, a tym jest ten kontrakt. Jest to działanie wprost nakierowanie na szkodę Sił Zbrojnych RP i skarbu państwa.