19 Grudnia 2018 roku Prezydent Trump ogłosił, że wycofuje kontyngent wojskowy USA z Syrii, ponieważ tzw. państwo islamskie zostało pokonane.

Nie trzeba być ekspertem, ani mieć dostępu do tajnych raportów, żeby stwierdzić, że jest to teza dość naciągana. O tyle, o ile faktem jest, że DAESH* straciło większość kontrolowanych terytoriów i znajduje się w głębokiej defensywie, to o pokonaniu tego tworu nie może być mowy. Tzw. państwo islamskie zajmuje wciąż tereny o długości ok. 30 km na rzece Eufrat oraz na pustyni w Syrii. (patrz na mapę nr 1). Jednakże tematem tego wpisu są Kurdowie, a dokładnie Democratic Federation of Northern Syria (DFNS) częściej zwane jako Rojava. Decyzja Donalda Trumpa o wycofaniu się z Syrii jest bardzo brzemienna w skutkach właśnie dla tego tworu politycznego. Autonomia polityczna, jaką ogłosili syryjscy Kurdowie, nie została uznana przez głównego oponenta, czyli prezydenta Syrii Bashira al-Assada. Naczelnym sojusznikiem i gwarantem istnienia były Stany Zjednoczone, które wycofują się z tego kraju i to w przededniu wypracowania ugody. Ta decyzja była prywatną inicjatywą Donalda Trumpa, której sprzeciwiało się szereg doradców prezydenta. Najjaskrawszym dowodem potwierdzającą tę tezę jest złożenie rezygnacji dzień później przez generała Jamesa Mattisa ze stanowiska sekretarza obrony Stanów Zjednoczonych.
Donald Trump przez media społecznościowe podziękował generałowi. Najprawdopodobniej chcąc w jakiś sposób stworzyć pozory normalności. Jednakże dzień później James Mattis wystosował oficjalny list. Nie będę przytaczał całej treści (link do listu dla zainteresowanych), ale jednym z głównych powodów rezygnacji generała, o której pisał w liście dotyczyło traktowania sojuszników USA przez Donalda Trumpa. Nie ma wątpliwości, że gdy mówił o porzuceniu bądź o zdradzeniu sojusznika miał na myśli Kurdów. Tym samym prezydent światowego hegemona po raz kolejny wykazał się gracją polityczną godną szwagra hydraulika, który przy okazji naprawy kranu zdemolował pół łazienki. Z polskiego podwórka pana Trumpa porównałbym do posła Arkadiusza Jakubika: speca od wszystkiego, zadeklarowanego patrioty, biznesmena… a no i niegdyś członka PZPR. Czyli typ osoby działającej według zasady nie znam się, ale się wypowiem. Na marginesie wciąż jest dla mnie owiane tajemnicą, jakim cudem poseł Jakubik jest uznawany za najbardziej rzeczowego i merytorycznego posła VIII kadencji Sejmu III RP.
Każda wojna domowa ma niestety tę cechę, że jest nad wyraz skomplikowana. Poza licznymi wewnętrznymi frakcjami prawie zawsze dołączają się „życzliwi” sąsiedzi, chcący ugrać coś dla siebie. Nie inaczej jest w przypadku Syrii. Państwo Baszszara al-Asada jest regionem bogatym w ropę oraz leży w dogodnym geograficznie regionie. Tym samym do „życzliwych” sąsiadów dodajemy mocarstwa jak Rosja, Chiny, USA oraz w mniejszym stopniu Francję. Do tego wszystkiego dodajemy największa „mniejszość” etniczną na świecie, liczącą ok. 40 mln ludzi, którzy na domiar złego zamieszkują pogranicza czterech krajów: Turcji, Iranu, Iraku i oczywiście Syrii. Ten krótki opis pokazuje jak skomplikowana jest wojna w Syrii. Będąc szczerym z tego opisu i tak niewiele wynika poza tym, że w tej syryjskiej układance Kurdowie są tak naprawdę trybikiem (ale bardzo ważnym).

Wróćmy na chwilę do geografii. Na załączonej mapie nr 1 [stan na 04.01.2019] widać, że tereny kontrolowane przez Kurdów, zwane jako Rojava, zajmują ok. 1/3 całej Syrii, opierając swoją granicę w większości na rzece Eufrat i granicach państwowych Syrii. Gdy spojrzymy na mapę etniczną występowania Kurdów, zauważymy, że tereny przez nich kontrolowane znacznie przewyższają objętością tereny zamieszkiwane przez nich. Kurdowie panują nad ogromnymi złożami ropy i elektrowniami wodnymi na Eufracie. Dodatkowo zajmują większą część granicy z Turcją oraz są najbliżej granicy z Iranem (przez Irak 250 km). Tym samym Kurdowie stali się zakładnikami własnych sukcesów. Zdobyli oni w walce z ISIS ogromne terytorium dające im niezależność. Jednak większość na tych ziemiach stanowią Arabowie czy też chrześcijańscy Asyryjczycy, którzy są lojalni wobec Baszszara al-Asada.
Dodatkowo najmniejsza część terytorium Kurdystanu leży w Syrii, co w przypadku rozmów i sankcjonowaniu jakiejś umowy daje argumenty przeciw Kurdom. To, co na pewno można powiedzieć o wojnie w Syrii to to, że etap wielkich walk się skończył. Jedynie tereny na północnym zachodzie są kontrolowane przez zwartą grupę. Konflikt przemienił się w serię poszczególnych „mikrodealów” zawieranych pomiędzy rządem centralnym a poszczególnymi plemionami. Jak to będzie wyglądać najlepiej widać na przykładzie dwóch enklaw rządowych w Qamishlo i Hasace w samym sercu Rojavy. Prezydent Syrii, dzięki ugodom z lokalnymi klanami takim jak Tayy i ich przedstawicielem szejkiem Mohammedem Al-Farezem, utrzymał przez całą wojnę strategiczne bazy.
Tym samym przejdźmy do nurtującego pytania: co w takim razie z Kurdami i ich autonomią? Otóż niema możliwości na utrzymanie tego stanu co jest teraz. Co do autonomii terytorialnej jeśli by w ogóle miała istnieć, to na pewno nie w takim rozmiarze jak teraz. Odpowiedzią tutaj jest prezydent Baszszar al-Asad, który nie po to od 8 lat prowadzi niestrudzenie wojnę przy użyciu wszelkich dostępnych środków, w tym gazów bojowych, żeby teraz oddać 1/3 kraju Kurdom. (gdzie mimo wszystko większa część Rojavy nie jest zamieszkana przez Kurdów) Baszszar al-Asad i tak już sprzedał część terytorium w dzierżawę Rosji i musi godzić się z obecnością Turcji w przygranicznej części kraju. Obiektywnie prezydent Syrii też nie jest jakimś krwiożerczym oprawcą Kurdów (co nie oznacza, że nie ma na sumieniu tysięcy zabitych), jak przedstawiają go media. Raczej trzeba by na niego spojrzeć jak na wyrafinowanego biznesmena, gdzie Kurdowie nigdy nie mieli nic do zaoferowania. Faktem jest, że Kurdowie już dogadują się z władzą centralną i granice pomiędzy Kurdami a Turkami obsadzają właśnie siły rządowe.
Jak pisałem wcześniej Asad nie zamierza jeszcze bardziej dzielić swojego kraju. Ciężko wyrokować jak ostatecznie będzie wyglądać powojenna Syria, a w niej Kurdystan. Wielce prawdopodobne wydaje się, że siły rządowe przejmą kontrole nad całą granicą z Turcją (w Qamishlo już są) oraz nad złożami ropy i źródłem elektryczności. Kurdom zostawią natomiast część bardziej etnicznie spójną i granice z irackim Kurdystanem. Wydaje się, że autonomia administracyjna i swego rodzaju jakaś polityczna jest możliwa, ale tylko w przypadku partycypowaniu w całości, jakim będzie powojenna Syria.

Kurdowie zdają sobie sprawę, że po stracie głównego sojusznika, jakim były USA, nie mają na kim oprzeć swoich roszczeń. Troszeczkę zwiększa im pole manewru Francja, która zapowiedziała zwiększoną obecność w Syrii, ale wciąż są to zbyt małe siły, żeby w diametralny sposób zmieniły układ sił. Szczególnie że Francuzi są obecni w Syrii bardziej ze względu na wciąż istniejące tzw. państwo islamskie. Nie zmienia to jednak faktu, że obecność francuskich sił zbrojnych w bazach: Mashtnour, Sirrin, Lafrarge – Harb Ishq (mapa nr 3) ogranicza pole manewru Turkom. USA zapowiedziało, że wycofają się dopiero w lutym, co da Rojavie jeszcze miesiąc na wypracowanie jakiegoś porozumienia ze stroną rządową.
Kolejną rzeczą, z której zdają sobie sprawie Kurdowie to, że żaden kraj ościenny, mający dużą mniejszość Kurdyjską w kraju, nie zaakceptuje większego projektu politycznego w Syrii. Budziłoby to aspiracje polityczne Kurdów irackich, irańskich i przede wszystkim tureckich. W tym momencie to nie państwo islamskie a właśnie Turcja Erdogana jest największym wrogiem Kurdów. Tym samym jedyne co można przyznać prezydentowi Trumpowi, że swoją lekkomyślną decyzją na pewno przyspieszył rozmowy mające zakończyć konflikt. Odbędzie się to kosztem Kurdów, ale wojna ewidentnie zmierza ku końcowi. Dla ludzi, którzy żyją tam bądź emigrowali sumą summarum to w końcu najważniejsze, móc zacząć normalnie żyć we własnym kraju.
*- państwo Islamskie