Prezydent Kosowa, Hashim Thaci, został wczoraj aresztowany i przewieziony do Hagi. Stanie on przed sądem, oskarżony o zbrodnie wojenne dokonane podczas wojny w latach 1998-1999, co potwierdziła Specjalna Izba Sądowa ds. Kosowa.
Doprawdy pecha mają śledczy, którzy od lat starają się doprowadzić przed oblicze wymiaru sprawiedliwości przywódców kosowskiej partyzantki, wśród których Hashim Thaci zajmuje kluczowe miejsce. Działalność UÇK i odpowiedzialność za nią to ostatni duży niezgryziony orzech wojen na Bałkanach w latach 90. Próby rozpracowania zbrodni dokonanych przez albańską partyzantkę podjęto „na świeżo”, już na początku XXI wieku. Na początku 2003 roku Międzynarodowy Trybunał Karny ds. byłej Jugosławii podjął sprawę obozu jenieckiego w Lapušniku (Llapushnik).
Już wtedy wyłonił się schemat, który obowiązuje do dziś. Mianowicie relatywnie łatwo jest wskazać bezpośrednich winnych (w przypadku Lapušnika – złego traktowania więźniów), niemożliwym jest natomiast udowodnienie szerokiej sieci powiązań i sprawstwa najwyższych dowódców UÇK. W 2005 roku skazano na 13 lat więzienia strażnika obozu, Haradina Balę, jednakże jego bezpośredni przełożony, Isak Musliu (komendant obozu) i Fatmir Limaj, dowódca UÇK odpowiedzialny za rejon Llapushnik, zostali oczyszczeni z zarzutów. Ten drugi zrobił nawet karierę polityczną, zostając ministrem transportu w niepodległym Kosowie.
Zanim przejdziemy dalej należy się pokusić o sporą dygresję. Dla oceny czynów oskarżonych podczas wojny, jak i samego trybunału ważne jest, aby zdać sobie sprawę z tego, że uwolnienie od zarzutów przed MTK rzadko, a prawie nigdy, oznacza, że uniewinniony był białym rycerzem, klejnotem pośród zbrodniarzy i obrońcą demokracji. Zazwyczaj oznacza to tyle, że nie udało się udowodnić sprawstwa. Nie muszę dodawać, że ciężar dowodu spoczywa na oskarżycielu. Oskarżony może w zasadzie zbywać wszystko nieśmiertelnym „nie było mnie tam”, „nie mogłem o tym wiedzieć”, „nie mogłem nic zrobić, ale gdybym o tym wiedział to bym to powstrzymał” i obserwować, jaką piłkę zagra mu prokurator. Jeśli niezbyt pewną, gra skończona. Tak, macie rację – w tym ujęciu wygląda to podobnie jak w amerykańskich courtroom dramach, które oglądacie.
To jest ważny powód, dla którego procesy w Hadze są przewlekłe, a niektórzy domniemani zbrodniarze nadal pozostają na wolności – nie dlatego, że są niewinni, lecz dlatego, że prokurator nie ma jeszcze wystarczająco mocnego materiału. Jako że sprawy przed MTK należą do tych o grubym kalibrze, wina musi być udowodniona ponad wszelką wątpliwość, co w przypadku wysokich rangą dowódców, którzy zazwyczaj nie wykonują zbrodni wojennych osobiście, jest piekielnie trudne. Zanim zacznie się gardłować o antyserbskim, politycznym trybunale, warto przemyśleć to i owo.
Z bośniackimi Serbami się udało – w argumentacji posłużono się m.in. regulaminem armii jugosłowiańskiej, który precyzyjnie ustalał zakres odpowiedzialności i łańcuch dowodzenia. Skazując pomniejszych zbrodniarzy, gromadzono materiał dowodowy, aby postawić w stan oskarżenia ich przełożonych i tak śledczy doszli do samej wierchuszki – Karadžicia, Mladicia i całej reszty. Z Chorwatami wyszło różnie – z jednej strony „elita” Herceg-Bośni wyroku się doczekała, z drugiej – wszyscy pamiętamy sprawę Gotoviny, która upadła w apelacji jednym głosem. Było to jednak stosunkowo dawno temu, tymczasem mamy 2020 rok, a kwestia odpowiedzialności przywódców UÇK stoi w miejscu.
Za ten stan rzeczy odpowiedzialnych jest wiele czynników. Po pierwsze – partyzantka i jej nieformalny charakter. Rozkazy przekazywane ustnie, improwizacja, oddziały o charakterze lokalnym, złożone z krewnych i sąsiadów, którzy oczywiście mieszają w zeznaniach o ile chcą je złożyć, szczątkowa dokumentacja – to wszystko sprawia, że ciężko ustalić kto co zrobił, z kim i z czyjego rozkazu. Proste. Po drugie – trącąca mafijnymi standardami struktura władzy w Kosowie. Praktycznie normą jest, że w trakcie procesów panuje zmowa milczenia, a jeśli już znajdzie się ktoś, kto często anonimowo i w zamian za program ochrony świadków złoży zeznania, to rozmyśla się albo ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Przy rozbudowanych strukturach rodzinnych w Kosowie dotarcie do niewygodnych świadków i „nakłonienie do zmiany stanowiska” nie jest trudne. UÇK miało charakter masowy, więc niemal każdy walczył lub ma „kuzyna” co walczył, więc cios wymierzony w gloryfikowaną formację jest w Kosowie uznawany za atak na całą społeczność.
Tak to się więc toczy od wielu lat, dość przewlekle i niezbyt skutecznie. Szerokim echem na świecie odbił się też serial z Ramushem Haradinajem, politykiem i jednym z czołowych dowódców UÇK. Za każdym razem, gdy Haradinaj zostawał premierem Kosowa, prędzej czy później wybuchała afera z jego udziałem na tle wojennej przeszłości. Za pierwszym razem, w 2005 roku, został zmuszony do odejścia po tym, jak MTK w Hadze postawił mu zarzuty. Ostatecznie go uniewinniono, choć już w 2011 odbył się jego drugi proces. Mimo że został on oczyszczony z zarzutów, nadal listem gończym ścigała go Serbia, co doprowadziło do jego zatrzymania w 2015 roku w Słowenii i w 2017 roku we Francji. Ten drugi areszt zakończył się kolejnym skandalem i debatą, gdyż parę miesięcy później Haradinaj, jak gdyby nigdy nic, został po raz kolejny mianowany premierem Kosowa.
Ta historia pokazuje, jak wisząca w powietrzu odpowiedzialność za zbrodnie wojenne, przeszłość i szczyty władzy w Kosowie są ze sobą splątane. Można sobie tylko wyobrazić, jak trudno jest w takich warunkach przeprowadzić uczciwy proces. Stopień trudności wzrasta, jeśli uświadomimy sobie, że do gry wkracza dyplomacja. Nie może być inaczej, skoro potencjalnie oskarżeni to prezydent Thaci, premier i cała wierchuszka państwa, uznawanego przez większość zachodniego świata za niepodległe.
Wygląda jednak na to, że tym razem hascy śledczy powiedzieli dość. Przez długie lata przygotowywali organ, który w odróżnieniu od MTK, ma zająć się wyłącznie sprawą Kosowa. I wiele wskazuje na to, że im się to udało. Specjalna Izba Sądowa ds. Kosowa i urząd stosownego prokuratora zostały ustanowione w 2016 i od samego początku były owiane mgłą tajemnicy. Było jasne, czym się on ogólnie zajmuje, ale bez żadnych konkretów. Zero doniesień medialnych, przecieków, przedwczesnych procesów, gwiazd polityki i palestry. Łatwo było uwierzyć w fasadowość tego organu, który jeśli już się czymś kiedyś zajmie, to będą to małe sprawy dotyczące oficerów niższego szczebla. Wszyscy się pomylili. W ostatnich miesiącach trybunał detonuje kolejne bomby.
W lipcu 2019 roku Ramush Haradinaj został ponownie wezwany do Hagi w celu złożeniu zeznań, tym razem jeszcze przed prokuratorem. Podobnie jak w 2005 roku stało się to podczas jego kadencji na stanowisku premiera. Haradinaj zrezygnował, oświadczając, że nie chce zeznawać jako premier Kosowa. Doprowadziło to do poważnego fermentu w kraju i rozpisania wyborów, o czym informowaliśmy tutaj.
Gdy we wrześniu br. ogłoszono, że akt oskarżenia jest na ukończeniu, a sąd rozpoczął przesłuchania, stało się jasne, że sprawa jest poważna. Należy dodać, że śledczy, nauczeni doświadczeniem z poprzednich niepowodzeń, ze szczególną pieczołowitością dbają o kwestię anonimowości zeznających. Tym większym ciosem dla całej sprawy mógł okazać się sabotaż, do którego doszło pod koniec września. Wtedy to z biura Specjalnego Prokuratora ds. Kosowa wyciekło tysiące dokumentów dotyczących domniemanych zbrodni UÇK dokonanych podczas wojny w latach 1998 1999 i po niej. Odnalazły się… w siedzibie organizacji weteranów w Prisztinie.
Łatwo sobie wyobrazić konsekwencje ujawnienia tożsamości świadków i zawartości ich zeznań. Kosowarzy oczywiście zwrócili dokumenty, ale mleko się rozlało. Po kilku dniach impasu EULEX (misja policyjna UE w Kosowie), w osobach polskich policjantów, aresztował przewodniczącego organizacji, Hysniego Gucatiego, i jego zastępcę z zarzutami utrudniania śledztwa i naruszania jego tajności; obydwaj, chyba nieoczekiwanie dla nich, również staną przed trybunałem. Tłumaczenie zatrzymanych było dość absurdalne. Stwierdzili, że otrzymali dokumenty od „anonimowego darczyńcy”, ale nie zaglądali do środka. Na użytek lokalnych mediów pojawiło się też narzekanie na formę zatrzymania. Gucati użalał się, że zatrzymanie przypomniało mu czasy wojny i represje ze strony serbskiej policji, gdyż było ono „brutalne”, a policjanci mówili bardzo szybko w jakimś słowiańskim języku.
Cała afera nie zatrzymała jednak nadchodzących procesów. Wkrótce ogłoszono, że KSC przyjmie akt oskarżenia wobec Kadriego Veseliego i 9 innych osób, wśród których znalazł się Hashim Thaci, w przedmiocie popełnienia zbrodni przeciwko ludzkości i zbrodni wojennych. Jak dotąd wiadomo, że chodzi o ponad 100 zabójstw dokonanych podczas wojny. Veseli nie jest anonimową postacią. W czasach działalności w UÇK kierował partyzanckim kontrwywiadem, a po wojnie, jak wielu mu podobnych, zajął się polityką. Gdy Hashim Thaci został w 2016 roku prezydentem Kosowa, przejął kierownictwo nad partią PDK.
Wczoraj (5.11) akt oskarżenia został potwierdzony. Fakt ten wywołał nieopisane rozczarowanie i złość w Kosowie. Działania KSC są tam powszechnie nieakceptowane. Prezydent Thaci podał się do dymisji, stwierdzając, że nie stanie przed trybunałem jako prezydent Kosowa. Jeszcze tego samego dnia wieczorem wraz z Veselim i Rexhepem Selimim oddali się w ręce organów ścigania i zostali przetransportowani do Hagi. Prezydent i prominentni politycy dwóch z trzech największych partii na jednym pokładzie samolotu w drodze na swój proces. Ciężko o bardziej wymowne okoliczności. A to dopiero początek afery, która zapewne wstrząśnie Bałkanami.
Premier Avdullah Hoti, na którego barkach spocznie teraz w całości zarządzanie krajem, wygłosił gorzkie przemówienie, stwierdzając, że „nikt nie powinien osądzać słusznej walki o wyzwolenie Kosowa”. Otóż nie, panie Hoti. Nie tylko powinien, ale i musi. I wydaje się, że w końcu to robi.